Białoruś, kraj bez przyszłości

Największy fragment pozostały po rozpadzie Związku Radzieckiego dryfuje ku swojej zgubie. Tym żywym odłamkiem nieistniejącego imperium jest Białoruś Aleksandra Łukaszenki.

Aktualizacja: 24.08.2015 08:26 Publikacja: 23.08.2015 22:05

Andrzej Łomanowski

Andrzej Łomanowski

Foto: Fotorzepa/Andrzej Bogacz

Przywódca od 20 lat miota się po lasach i polach swojego kołchozu wielkości państwa i próbuje zagonić wszystkich do pracy. Niezależnie jednak od tego, czy Białorusini pracują czy nie, ich kraj powoli tonie, ciągnięty na dno przez coraz większe długi i kredyty, jakie wziął Łukaszenko, by utrzymać swoje gospodarstwo. Utrzymać i nic w nim nie zmieniać, bo jego zdaniem tak, jak było, było najlepiej.

A jak było ? Ano, po radziecku. Całe swe rządy Łukaszenko poświęcił temu, by zmieniając, nic nie zmienić. W rezultacie od Bugu do Dźwiny i Dniepru mamy rezerwat imienia Leonida Breżniewa, w którego czasach dorastał wąsaty prezydent i które są dla niego wzorcem z Sevres szczęśliwości i dobrobytu.

Teraz, kiedy pod naciskiem światowych cen ropy pada rosyjski rubel, ciągnie za sobą w dół swego białoruskiego, ubogiego kuzyna. O ile ceny dolarów mierzone w rublach w Moskwie są dwucyfrowe, o tyle w Mińsku – pięciocyfrowe. Kłopoty białoruskiego satelity kremlowskiego imperium są jednak tyleż gospodarcze, ile psychologiczne. Po 20 latach rządów „utrwalacza" Łukaszenki doczekał się on tego, że 60 proc. obywateli jego własnego kraju popiera, lubi i szanuje prezydenta... Władimira Putina.

Sam Batko wielokrotnie powtarzał, że „Białorusini to tacy Rosjanie, tylko lepsi". Dlatego przez dwie dekady konsekwentnie zwalczał język białoruski, białoruską symbolikę narodową i coś, co można nazwać białoruskim duchem. Dzięki niemu kraj zamieszkują więc dzisiaj obywatele, którzy może i są w jakimś stopniu tacy jak Rosjanie, a Puszkin to dla nich „swój poeta" (jak dla Łukaszenki). Na pewno jednak w większości są to pozbawieni świadomości narodowej postradzieccy „ludzie rosyjskojęzyczni": tacy jak w Naddniestrzu czy Donbasie.

Obecnie więc, gdy Łukaszenkę czeka godzina gospodarczej próby na wytrzymałość, może się okazać, że nikomu na Białorusi nie chce się już cierpieć wyrzeczeń z powodu rządów Batki. W Moskwie bowiem może i nie żyje się najlepiej, ale i tak sto razy lepiej niż w Mińsku.

Próba ostateczna dla Łukaszenki nadeszłaby zresztą znacznie szybciej. Nie powinniśmy mieć złudzeń: gdyby półtora roku temu Ukraińcy nie sprzeciwili się z bronią w ręku kremlowskiej ekspansji, po Białorusi nie byłoby dziś śladu. Przynajmniej w takiej formie, w jakiej znamy dzisiaj sąsiadujące z nami państwo. Dopóki Ukraina się broni, dopóty Mińsk ma jeszcze szansę. Ale znak zapytania wiszący nad jego przyszłością z dnia na dzień robi się coraz większy.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Duda i Tusk szkodzą Polsce stając po złej stronie Netanjahu
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Wyjątkowa jednomyślność Dudy i Tuska w sprawie Netanjahu
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Karol Nawrocki zrzuca dres i wchodzi na terytorium Konfederacji
Publicystyka
Tomasz Kubin: O przyjęciu euro w Polsce, czyli o wyższości polityki nad prawem i gospodarką
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Elvis Presley – gdyby żył, miałby 90 lat. Był metaforą Ameryki