Jak upamiętnić ofiary katastrofy 10 kwietnia? Jak sprawić, by to upamiętnienie nie służyło PiS do budowy mitu smoleńskiego, nie było cokołem, na którym partyjny rywal osadzałby swą przyszłość? Politycy obozu rządzącego mają problem z odpowiedzią na te pytania. I widać, jak trudno im się z nim mierzyć.
Nie teraz, za wcześnie...
To był wymowny i złowróżbny obraz. Mijał właśnie miesiąc od katastrofy smoleńskiej. Pod stojącym jeszcze wówczas przed Pałacem Prezydenckim krzyżem przedstawiciele klubów poselskich mieli wspólnie złożyć kwiaty. Na Krakowskim Przedmieściu pojawili się jednak tylko przedstawiciele PiS, Polski Plus (która niedługo potem wróciła do partii-matki) i PSL. Nie było nikogo z Platformy i SLD. „Nikt nas nie zaprosił, o uroczystości wiedzieliśmy wyłącznie z mediów" – mówił rzecznik PO, „Żadne oficjalne zaproszenie do nas nie dotarło" – wtórował mu reprezentant Sojuszu.
Politycy PiS odpowiadali na to zapewnieniami, że wystosowali formalne zaproszenia dla wszystkich. W tamtych gorących dniach nikt nie miał głowy do tego, by sprawę wyjaśnić dokładniej i odpowiedzieć na pytania, czy zaproszenia rzeczywiście wysłano i kto kłamie. Dziś z perspektywy roku wydaje się, że był to pierwszy, istotny symptom rodzącego się antagonizmu, który w następnych miesiącach tlił się, rósł i wreszcie, skatalizowany wojną o krzyż, objawił się z całą wyrazistością.
Platforma ma kłopot. Kłopot ze zdefiniowaniem i jasnym określeniem swego stosunku do upamiętnień katastrofy smoleńskiej. Na tle PiS wydaje się miałka i blada. Gdy partia Jarosława Kaczyńskiego i rodziny związanych z nią ofiar żądają stawiania pomników, tablic, głazów, nazywania ulic, parków i placów imionami ofiar katastrofy, PO stara się tłumaczyć, że to za wcześnie..., że nie teraz...., że należy poczekać.... Gdy z obozu PiS słychać pełne emocji i gniewu okrzyki, zza szańców obozu władzy wydobywają się niewyraźne mruknięcia, kluczenie i mętne tłumaczenia.
Bez wizji
Na tle rozgorączkowanego PiS politycy PO zdają się małostkowi i chłodni. PiS naciska, stawia kolejne żądania – działacze Platformy odsuwają się krok do tyłu, przekładają decyzję, a coraz częściej mówią wprost: „Nie ma mowy". Gdy Jarosław Kaczyński zaczyna mówić już nie tylko o pomniku ofiar katastrofy, ale też o pomniku brata i bratowej, politycy PO ustami Rafała Grupińskiego odpowiadają, że „takie odruchy można by zrozumieć w przypadku papieża, a Lech Kaczyński nie był dobrym prezydentem i politykiem, któremu w pierwszej kolejności należałoby stawiać pomniki".