Zgodnie bowiem z art. 52 § 2 kodeksu pracy rozwiązanie umowy o pracę bez wypowiedzenia z winy pracownika nie może nastąpić po upływie 1 miesiąca od uzyskania przez pracodawcę wiadomości o okoliczności uzasadniającej zwolnienie.
Termin ten pozornie wygląda na restryktywny. W rzeczywistości taki nie jest, jest to termin, powiedziałbym, rozlazły. Bardzo często umożliwia on pracodawcy kombinowanie na tle, jak tu się pozbyć pracownika.
Tymczasem wyjątkowość przesłanek z art. 52 k.p. powinna sama przez się narzucać ich oczywistość i tym samym natychmiastowość zastosowania najsurowszego sposobu zwolnienia pracownika. Innymi słowy – uważam, że termin ten, pochodzący z oryginalnego tekstu kodeksu pracy, czyli z 1974 r., jest obecnie zbyt długi. 40 lat temu wszystko działo się wolniej, w tym zupełnie inny obieg informacji wewnętrznej w firmach.
Tym bardziej nie widzę żadnego powodu, aby pomagać pracodawcy w zakresie ustalania przesłanek do zwolnienia dyscyplinarnego. Czyn, który prowadzi do dyscyplinarki, powinien być jak rażenie piorunem – nie pozostawiać czasu do namysłu. Sygnał ustawodawcy jest tu niedobry, zachęca do manipulowania.
Nie wiem, dlaczego Sąd Najwyższy otworzył te możliwości w jeszcze większym stopniu. W orzecznictwie pojawiła się bowiem pozaustawowa koncepcja czynu ciągłego, w ramach której bieg terminu z art. 52 § 2 k.p. rozpoczyna się w dacie ostatniego z czynów. Tu jest rzecz ciekawa o tyle, że ostatni wyrok SN, który odwołuje się do tej koncepcji – z 9 maja 2017 r. (II PK 80/16), nawiązuje do wyroku z 17 grudnia 1997 r. jako wzorcowego w tej sprawie, ale nie powołuje jego sygnatury. Tymczasem w dacie 17 grudnia 1997 r. jest pięć orzeczeń Izby Pracy w bazie orzecznictwa SN i akurat takiego wyroku na tle art. 52 k.p. nie ma (jest inny dotyczący dyscyplinarki, też ważny, ale inny).