Wynik ten świadczy chyba o tym, że dla sporej grupy obywateli spór jest niezrozumiały lub po prostu obojętny. Perspektywa warszawska, gdzie gadające głowy w Sejmie, na manifestacjach czy w mediach toczą zażarte dysputy o stanie demokracji w Polsce, wydaje się obca w Garwolinie czy Pułtusku, gdzie pewnie częściej poruszanym tematem „prawnym" są zasady otrzymania pomocy z programu 500+ niż skomplikowane kwestie konstytucyjne.
Jaki z tego wniosek? Jeżeli przyjmiemy, że imperatywem dla partii politycznych jest stopień poparcia opinii publicznej, źle to wróży kompromisowi w sprawie TK.
Przewrotnie nawet konflikt ten może pomóc partii rządzącej, przysłaniając bardziej kłopotliwe i wrażliwe dla opinii publicznej kwestie. I odwrotnie, opozycja, która próbuje zyskać polityczny kapitał właśnie na konflikcie wokół TK, może ugrać niewiele. I chyba tak się dzieje, gdyż poparcie dla głównej partii opozycyjnej PO jest dziś na rekordowo niskim poziomie.
PiS jako partia „sondażowa", która wiele decyzji podejmuje po przeprowadzaniu badań opinii publicznej, dobrze zdaje sobie tego sprawę. Pod wpływem konfliktu o TK nie straci poparcia w Garwolinie i Pułtusku. Zwiąże nim jednak opozycję, której znacznie mniej energii pozostanie na uderzanie w inne „wrażliwe" obszary, na których może stracić PiS.
O wiele groźniejsza dla poparcia politycznego dla partii władzy niż Trybunał jest np. ustawa o ustroju rolnym, wprowadzająca reglamentację w zakupie ziemi. Rząd, forsując te przepisy, znalazł się w swoistych kleszczach. Z jednej strony idea ograniczenia zakupu ziemi przez cudzoziemców zyskuje poparcie opinii publicznej i nawet części partii opozycyjnych (PO i PSL uchwalił w poprzedniej kadencji stosowne rozwiązania), z drugiej zaś budzi niezadowolenie obywateli, gdyż wprowadzenie jakiegokolwiek zakazu, nawet na zasadzie samej utraty możliwości, zawsze budzi negatywne emocje. Tym bardziej uzasadnione, że ustawa odbiera możliwość zakupu gruntów nie tylko cudzoziemcom, ale też mieszkańcom miast.