Prokuratura zbada oskarżenia

Tylko Marcinkiewicz mówi, że Lech Kaczyński jako prezydent elekt kazał go podsłuchiwać

Aktualizacja: 26.05.2008 18:31 Publikacja: 26.05.2008 03:40

Marcinkiewicz twierdzi, że informację tę otrzymał od urzędnika, który powołał się na rozmowę z Marcz

Marcinkiewicz twierdzi, że informację tę otrzymał od urzędnika, który powołał się na rozmowę z Marczukiem

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Kolejna burza po wypowiedzi byłego premiera. – Dlatego teraz będę milczał jak grób przez cały miesiąc, nie będę odbierał telefonów – mówi „Rz” Kazimierz Marcinkiewicz. Nie żałuje, że poruszył tę sprawę. – Ale ja już ją skończyłem, powiedziałem wszystko. Koniec, nie ma więcej nic – deklaruje.

Już kilka miesięcy temu sugerował, że gdy stał na czele rządu, próbowano go inwigilować. Teraz w wywiadzie dla „Dziennika” wskazał kto: w 2005 r. Lech Kaczyński, jeszcze jako prezydent elekt, miał zlecić ówczesnemu szefowi ABW Witoldowi Marczukowi zbieranie informacji o Marcinkiewiczu i założenie mu podsłuchu.

Były premier twierdzi, że informację tę otrzymał od urzędnika, który powołał się na rozmowę z Marczukiem. Później opowiedział mu to sam szef ABW, twierdząc, że odmówił spełnienia koleżeńskiej prośby. A wreszcie dwa miesiące później opowiedział Marcinkiewiczowi to zdarzenie polityk współpracujący z prezydentem.

Problem w tym, że były szef ABW zaprzecza, by taka sytuacja miała miejsce. „Stanowczo oświadczam, że prezydent Lech Kaczyński nigdy nie domagał się ode mnie prowadzenia żadnych działań operacyjnych przeciwko Marcinkiewiczowi” – stwierdził. I podkreślił, że w trakcie całej współpracy prezydent nigdy nie domagał się od niego działań sprzecznych z prawem.

– Jak znam Marczuka, to wydaje mi się, że musi mówić prawdę. Ale może tu chodzić o grę słówek. Ja pamiętam naszą wspólną rozmowę – odpowiedział mu Marcinkiewicz w TVN 24. Dodał, że w opisywanej sytuacji „nie było polecenia, tylko koleżeńskie propozycje”.

– To nieprawda – odpierał prezydencki minister Michał Kamiński. Szef PiS Jarosław Kaczyński zaprzeczył zaś, by jego otoczenie namawiało byłego premiera do nieujawniania owej historii w książce „Kulisy władzy”. Nazwał słowa Marcinkiewicza „kłamliwymi” i zarzucił mediom, że „uprawiają politykę”, publikując takie informacje.

W swoim blogu były premier umniejszał wagę sprawy. Napisał, że to „nie jest news ani sensacja”, bo informacja o jego inwigilowaniu była powszechnie znana. A wywiadu „Dziennikowi” udzielił już w ubiegłym roku, tylko wstrzymywał publikację z powodu kampanii wyborczej. Podkreślił, że szanuje prezydenta. „Dla mnie nie było i nie ma sprawy. Była próba złamania prawa przez wówczas jeszcze prywatną osobę, ale prawo nie zostało złamane.

Sprawą zajmie się prokuratura. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski w TVN 24 powiedział, że trzeba wyjaśnić, czy nie zostało naruszone prawo lub czy nie doszło do pomówienia głowy państwa, które może narazić na utratę zaufania publicznego.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki b.waszkielewicz@rp.pl

Wypowiedzi Kazimierza Marcinkiewicza nieraz przysparzały mu kłopotów. Gdy zostawał premierem, zasłynął wywiadem, w którym stwierdził, że parady równości są „promocją homoseksualizmu i naruszaniem wolności innych obywateli”. Skrytykowała go za to m.in. Amnesty International. Jako premier wbił się w pamięć okrzykiem „Yes! yes! yes!” po negocjacjach budżetu UE. Później nazwał gabinet cieni PO „cieniasami”. W „Rzeczpospolitej” powiedział, że w PiS władzę przejmuje „zakon PC”. – Nigdy nie wykluczałem i nie będę wykluczał, że byłem podsłuchiwany. Żyjemy w państwie Orwella – stwierdził w „Dzienniku”. Teraz zapowiedział, że może się poddać badaniu wariografem, by udowodnić, iż o Lechu Kaczyńskim mówi prawdę.

Kolejna burza po wypowiedzi byłego premiera. – Dlatego teraz będę milczał jak grób przez cały miesiąc, nie będę odbierał telefonów – mówi „Rz” Kazimierz Marcinkiewicz. Nie żałuje, że poruszył tę sprawę. – Ale ja już ją skończyłem, powiedziałem wszystko. Koniec, nie ma więcej nic – deklaruje.

Już kilka miesięcy temu sugerował, że gdy stał na czele rządu, próbowano go inwigilować. Teraz w wywiadzie dla „Dziennika” wskazał kto: w 2005 r. Lech Kaczyński, jeszcze jako prezydent elekt, miał zlecić ówczesnemu szefowi ABW Witoldowi Marczukowi zbieranie informacji o Marcinkiewiczu i założenie mu podsłuchu.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Polityka
Kampania w cieniu wojny na Wschodzie
Polityka
Dyrektor NASK: Afera z reklamami atakującymi konkurentów Rafała Trzaskowskiego to może być prowokacja
Polityka
„Ukraść wybory, dokonać ogromnej manipulacji”. Jarosław Kaczyński mówi o nadużyciach w kampanii
Polityka
Afera ze spotami wyborczymi. Prezydent Andrzej Duda chce informacji od ABW
Polityka
Wieczór i poranek wyborczy „Rzeczpospolitej” w rp.pl