– Izrael nie chce mieć wokół siebie stabilnych krajów i dąży do podziału Syrii – powiedział we wtorek szef tureckiej dyplomacji Hakan Fidan. I zagroził, że Turcja nie będzie się przyglądała bezczynnie, jeżeli Izrael nadal będzie wspierał próby zdobywania autonomii przez zamieszkany przez Druzów region w południowej Syrii. Wtedy Turcja przeprowadzi „bezpośrednią interwencję” – zapowiedział Fidan, co zabrzmiało, jak wyrażenie przez jedno z najsilniejszych państw NATO gotowości do wojny z Izraelem, wyjątkowo bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.
To reakcja na wsparcie przez Izrael Druzów, którzy toczyli walki w prowincji Suwajda z Beduinami. Izraelczycy zbombardowali 16 lipca najważniejsze obiekty wojskowe w Damaszku, a także okolice pałacu nowego syryjskiego władcy Ahmada asz-Szary, sojusznika Ankary.
Fundamentalne różnice między Turcją i Izraelem w sprawie przyszłości Syrii
Czy będzie z tego wojna turecko-izraelska? Czy Turcja jest do niej naprawdę gotowa? – Trudno powiedzieć. Ale obie strony coraz bardziej zbliżają się do bezpośredniej konfrontacji – mówi „Rzeczpospolitej” Asli Aydıntaşbaş, czołowa turecka analityczka, obecnie pracująca dla amerykańskiego think tanku Brookings Institution.
– Syria już stała się polem wojny zastępczej między Turcją a Izraelem. Ich poglądy na temat przyszłości Syrii różnią się fundamentalnie. Ma też ona, zdaniem obu krajów, fundamentalne znaczenie dla ich interesów. Turcja z jednej strony chce, by rząd Ahmada asz-Szary odniósł sukces, i zamierza mu pomagać materialnie, militarnie i politycznie. Z drugiej strony jasno widać, że Izrael chce, by Asz-Szara był słaby, a temu służyłaby decentralizacja Syrii, w ramach której Druzowie, a także Kurdowie, mieliby umowy o autonomii z Damaszkiem – tłumaczy Aydıntaşbaş.