To była połowa lat 90. XX w. Ówczesny prezydent Lech Wałęsa, znany z częstego zmieniania zdania i twardego dążenia do realizacji każdego nowego pomysłu, stracił zaufanie do przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którego sam kilka miesięcy wcześniej namaścił (skądinąd nie czekając na wymaganą kontrasygnatę premiera). Gdy napięcie eskalowało, postanowił szefa KRRiT odwołać. Sęk w tym, że prawo tego nie przewidywało.
Czytaj więcej
Sprawa ważności wyborów jest zamknięta. Nie ma już narzędzi prawnych do zablokowania zaprzysiężen...
Falandyzacja prawa. Na czym polegała?
I tu wkroczył na scenę prof. Lech Falandysz, poważany karnista, pełniący funkcję zastępcy szefa kancelarii głowy państwa. Profesor stwierdził, że jeśli prezydent powołał kogoś do Krajowej Rady, to ma prawo tego kogoś odwołać, co jest „logiczne” i „zdroworozsądkowe”.
Sprawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, wtedy mającego w swoich szeregach najtęższe w kraju prawnicze głowy i cieszącego się powszechnym szacunkiem. Ten w pełnym składzie pod przewodnictwem prof. Andrzeja Zolla orzekł: „Z konstytucyjnej zasady legalności, jak również z zasady demokratycznego państwa prawa wynika jednoznaczny wniosek, że w przypadku gdy normy prawne nie przewidują wyraźnie kompetencji organu państwowego, kompetencji tej nie wolno domniemywać i w oparciu o inną rodzajowo kompetencję przypisywać ustawodawcy zamiaru, którego nie wyraził”. Innymi słowy, Trybunał uznał decyzję prezydenta za niezgodną z prawem.
Czytaj więcej
W praktycznym wymiarze, choć wiemy o wadliwości Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych,...