„Rzeczpospolita”: Czy sześć debat w jednej kampanii wyborczej to trochę nie za dużo? Nie czuła pani wczoraj trochę przesytu?
Dr Anna Materska-Sosnowska: W poniedziałek brałam udział w salonie „Polityki” w Sopocie, gdzie było pytanie o debaty. I opinie były podzielone. Część osób twierdzi, że takie debaty nie mają sensu. To jest jak taki dobrze przedstawiony produkt marketingowy. Z drugiej strony, jeżeli ktoś się mniej polityką interesuje, to właściwie jest to jedyna metoda prezentacji kandydatów. Natomiast sześć debat, 3,5-godzinnych, o niczym, moim zdaniem naprawdę nie ma sensu.
Uważam, że należałoby się zastanowić bardzo poważnie nad tym, jakie warunki trzeba spełnić, aby móc kandydować. A po drugie nad tym, jak powinny wyglądać te debaty. Bo promowanie niektórych poglądów na antenie, zwłaszcza Telewizji Publicznej, moim zdaniem mija się ze zdrowym rozsądkiem. Odpowiadając krótko na pana pytanie: uważam, że sześć debat jest już kontrproduktywne.
Czytaj więcej
Krzysztof Stanowski zdominował debatę w TVP, obnażając słabość rywali i prowadzącej. Faworyci – R...
Mówi pani o refleksji nad dopuszczaniem kandydatów do wyborów. Chodzi o podniesienie liczby podpisów, niezbędnych do zarejestrowania kandydatury?
Same podpisy oczywiście nie rozwiążą problemu, ponieważ dzisiaj zdobycie danych z bazy PESEL czy jakiejkolwiek innej bazy, nie jest wielkim problemem. Zawsze mieliśmy w Polsce, powiedzmy, oryginalnych kandydatów. Być może należałoby wprowadzić jakiś próg finansowy, albo, tak jak we Francji, konieczność zdobycia podpisów kwalifikowanych wyborców (chodzi o wyborców, którzy pełnią określone funkcje publiczne – red.)
Przy tylu kandydatach i dużej liczbie pytań, na które padają minutowe odpowiedzi, zaczynamy w pewnym momencie gubić wątek. Poza tym tak naprawdę żadnego tematu nie da się poważnie omówić.
Dokładnie tak. Najciekawsze z tych debat były te fragmenty, gdy kandydaci sami sobie zadawali pytania.