Poniedziałkowa debata współorganizowana przez telewizję publiczną przejdzie do historii jako najsłabsza z wszystkich przeprowadzonych w tej kampanii.
Dlaczego zawiodła formuła prezydenckiej debaty?
A ta kampania stała debatami. Jej specyfiką było to, że właściwie zaczęła się na poważnie dopiero wtedy, gdy zaczęły się debaty. Kandydaci składali oświadczenia, spotykali się z własnymi wyborcami, a wszystko znajdowało się w cieniu geopolityki. Prawdziwa kampania zaczęła się w Końskich. I wygląda na to, że skończyła się przy Woronicza.
Czytaj więcej
Czy debata Trzaskowski–Nawrocki to realna wymiana poglądów, czy to polityczny teatr? W najnowszym...
Przede wszystkim zawiodła formuła. Sztaby wynegocjowały bezpieczniejszą dla siebie, ale bardzo nużącą formę debaty. Teoretycznie miało to służyć jej uporządkowaniu – podział na sekcje tematyczne, które dawały kandydatom możliwość odpowiedzi na różne pytania. W efekcie jednak dostaliśmy niestrawne widowisko, nawet osoby, które na co dzień zajmują się polityką, miały problem z utrzymaniem uwagi przez te 224 minuty.
Krzysztof Stanowski obnażył słabości kandydatów i samej debaty
Choć od początku byłem sceptyczny wobec kandydatury Krzysztofa Stanowskiego, który wystartował po to, by te wybory ośmieszyć, to właśnie on wypadł w tej debacie najlepiej. Tak, uważałem, że jego celem jest nihilistyczne i antypolityczne, a więc populistyczne uderzanie w polityczne elity, w system partyjny, ale w poniedziałek nie sposób mu było kilka razy nie przyznać racji. Stanowski bowiem objawił, że w tej kampanii występują postaci znacznie mniejszego formatu niż ten, który na ogół kojarzymy z prezydenturą.