Kampania przed wyborami prezydenckimi to u nas gigantyczna narodowa gra pozorów. Konstytucja nie daje prezydentowi wiele uprawnień, kandydaci udają więc, że bardzo dużo będą mogli zrobić. I bez zahamowań obiecują wyborcom złote góry, a wyborcy udają, że im wierzą.
W efekcie kampania wyborcza zmienia się w coś pośredniego między konkursem piękności a bestiarium zatrącającym momentami o wodewil. Nie inaczej też wyglądała poniedziałkowa debata w TVP.
Debata prezydencka TVP: Trudne decyzje, czyli kulą w płot
Skupię się tylko na bliskich mi wątkach gospodarczych lub choć częściowo o gospodarkę zahaczających. Pytany o decyzje trudne i niepopularne, jakie podjąłby jako prezydent, Szymon Hołownia obiecał ustawę zakazującą smartfonów, na szczęście tylko w szkołach. Marek Woch obiecał abolicję dotyczącą składek ZUS, Sławomir Mentzen – wprowadzenie konkurencji dla NFZ, a Magdalena Biejat – zwiększenie dostępu do kredytów na mieszkanie poprzez... ograniczenie zysków banków.
Czytaj więcej
13 kandydatek i kandydatów na prezydenta bierze 12 maja udział w debacie prezydenckiej, która jes...
W moich oczach żaden z kandydatów nie zdał tu egzaminu, bo najsilniejszą prerogatywą prezydenta nie jest inicjatywa ustawodawcza, ale możliwość wetowania ustaw lub kierowania ich do Trybunały Konstytucyjnego (o ile TK się odrodzi po latach smuty). Spodziewałbym się więc, że kandydaci przedstawią przykłady takich potencjalnych ustaw, których nie podpiszą robiąc wbrew elitom i przeróżnym lobbies. Tu jednak była posucha.