Barbara Nowacka: Miller i Palikot nie umieli się pohamować

Z kraju, w którym było biednie, ale w miarę równo, staliśmy się krajem rosnących nierówności społecznych. W takiej sytuacji od partii lewicowej wymagamy, że będzie po stronie pracowników, praw pracowniczych, ludzi najbiedniejszych, polityki prorodzinnej - mówi Barbara Nowacka, liderka Inicjatywy Polskiej, posłanka KO.

Publikacja: 09.12.2022 17:00

Barbara Nowacka – liderka Zjednoczonej Lewicy podczas objazdu po województwie zachodniopomorskim, pa

Barbara Nowacka – liderka Zjednoczonej Lewicy podczas objazdu po województwie zachodniopomorskim, październik 2015 r.

Foto: Robert Stachnik/REPORTER

Plus Minus: Całe życie obracała się pani po lewej stronie sceny politycznej, a wylądowała pani pośród liberałów i konserwatystów.

Tak bym nie powiedziała – po pierwsze, jako koalicjantka i szefowa socjaldemokratycznej partii. Po drugie, o koleżankach i kolegach też bym nie powiedziała, że są tam sami liberałowie i konserwatyści. PO bardzo się zmieniła i przesunęła w lewo. Zresztą naszą intencją, Inicjatywy Polskiej, gdy wchodziliśmy do Koalicji Obywatelskiej, było popchnięcie całej tej formacji w lewo, co nam się udało. Rzeczywiście, polityka społeczna, zmiany zachodzące w społeczeństwie zawsze były w kręgu zainteresowania całej mojej rodziny. Są takie domy społeczników-aktywistów i taki był nasz. Moja matka była przewodniczącą Ligi Kobiet Polskich, ale też od 1993 roku posłanką na Sejm i współzałożycielką Unii Pracy. Takie poglądy były mi najbliższe. Współpracowałam z Federacją na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, a w pewnym momencie włączyłam się w działalność młodzieżówki Unii Pracy, co też było naturalne, bo niejedną kampanię wyborczą spędziłam na wyjazdach z mamą, gdzie poznawałam młodych ludzi zaangażowanych politycznie.

Jak lewica była traktowana w latach 90. przez resztę sceny politycznej?

Były dwie lewice. Unia Pracy była mniejszą i słabszą partią, ale nastawioną na program, a nie podziały historyczne. Było w niej sporo osób o rodowodzie solidarnościowym, jak Ryszard Bugaj, Zbigniew Bujak i Aleksander Małachowski, oraz ludzi w przeszłości związanych z PZPR, np. Wiesława Ziółkowska i Marek Pol. Wszystkim jednak chodziło o socjaldemokratyczną wizję państwa. Poza tym była duża, silna lewica wywodząca się z PZPR, którą traktowano tak, jak im się to dziejowo należało, czyli jak spadkobierczynię reżimu. Zatem cała reszta ugrupowań fundowała im pełen ostracyzm polityczny. Z czasem to się oczywiście skończyło, wygrana Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich dużo zmieniła w postrzeganiu tej SLD-owskiej lewicy, podobnie jak kilka lat ich rządów. Ale tak myślę, że Unia Pracy nie odnosiła sukcesów dlatego, iż nie dawała się wpisać w tę prostą dychotomię, czyli w spadkobierców Solidarności albo PZPR.

Unia Pracy nie chciała współrządzić z SLD w latach 1993–1997, ale przed wyborami prezydenckimi w 2000 roku poparła Aleksandra Kwaśniewskiego, a rok później zawarła koalicję z SLD i wspólnie z nim poszła do wyborów.

My w młodzieżówce w 2000 roku mieliśmy inny pomysł na prezydenta – wspieraliśmy kampanię Piotra Ikonowicza jako przedstawiciela bardziej radykalnej, socjalnej lewicy.

O SLD niektórzy mawiali, że w ogóle nie była to partia lewicowa, tylko tak się nazwała.

Rzeczywiście, w czasach, gdy rządzili, wydawało się, że zapominali o ludziach i skłaniali się ku rozwiązaniom liberalnym. Do politycznych legend przeszedł podatek liniowy – pomysł Leszka Millera. Ale grzechów na politycznym sumieniu mieli znacznie więcej. A rządzili w czasach, gdy w Polsce tworzyło się ogromne rozwarstwienie i byliśmy potłuczeni jako społeczeństwo przez reformy Balcerowicza. Z kraju, w którym było biednie, ale w miarę równo, staliśmy się krajem rosnących nierówności społecznych. W takiej sytuacji od partii lewicowej wymagamy, że będzie po stronie pracowników, praw pracowniczych, ludzi najbiedniejszych, polityki prorodzinnej. A tego brakowało, choć lewica miała władzę i możliwości.

Czytaj więcej

Były poseł Palikota: Paskudna sejmowa przygoda

SLD nic nie robił dla ludzi?

Nie chodzi o to, że nic nie robili, ale my po prostu chcieliśmy szybciej i więcej. Nasze wsparcie dla Ikonowicza wynikało z jego gigantycznej działalności społecznej na rzecz ludzi eksmitowanych na bruk. Dziś wydaje nam się to niesamowicie odległe, a wtedy to był ogromny problem, bo najczęściej ofiarami takich eksmisji padały osoby starsze, rodziny z niepełnosprawnymi członkami, samotne matki, i nie było wówczas nikogo, kto by się tym zajmował. Jedynym politykiem, który się nad tym pochylał, był Piotr Ikonowicz.

Trudno, żeby SLD się tym zajmował, skoro projekt eksmisji na bruk został opracowany przez minister budownictwa Barbarę Blidę i uchwalony za rządów SLD– –PSL w latach 1993–1997.

Z perspektywy młodej, lewicowej osoby to nie były działania lewicowe. Przez lata nasi politycy, również z lewicy, tolerowali łamanie praw pracowniczych. Mam na myśli choćby głośną sprawę kasjerek z pewnej sieci handlowej zmuszonych do pracy po kilkanaście godzin, bez możliwości skorzystania z toalety. A kolejnym punktem sporu z partią była kwestia wojny w Iraku.

Słynny bunt młodzieżówki Unii Pracy przeciwko wysłaniu na nią wojsk.

Nie mieliśmy wątpliwości, że polski żołnierz w ogóle nie powinien brać udziału w tej wojnie.

Nie przekonywała pani opowieść, że dopiero weszliśmy do NATO i powinniśmy zapracować na zaufanie sojuszników? Takie padały wtedy argumenty.

Tylko że w Iraku nie było żadnej broni masowego rażenia, którą Amerykanie uzasadniali tę wojnę. Poza tym nikt nas nie prosił, żebyśmy w tej operacji uczestniczyli. Po latach okazało się, że braliśmy udział w walkach frakcyjnych wewnątrz administracji amerykańskiej i realizowaliśmy interesy oligarchów naftowych. Uważam, że z tego tytułu ponieśliśmy ogromne straty – braliśmy udział w wojnie, która nie była nasza, nie była słuszna i wywołała potężną destabilizację w tamtym regionie. Zresztą wiele krajów się wstrzymało od udziału w tej operacji.

Polska scena polityczna niemal jednomyślnie poparła wysłanie wojsk do Iraku. Pamiętam debatę w Sejmie na ten temat.

To prawda. Podobną jednomyślność kreowały media. W niektórych telewizjach programy były prowadzone przez dziennikarzy w mundurach polowych. Czas pokazał, że racja była po naszej stronie. Natomiast ci, którzy mieli przy tej okazji zarobić – zarobili. A Polska naraziła życie swoich żołnierzy i wykazała się nadgorliwością.

Generałowie byli zadowoleni. Twierdzili, że żołnierze, którzy byli na misji, są pod względem bojowym dużo więcej warci niż ci po zwykłym przeszkoleniu w kraju.

Tyle że ci żołnierze wracali z traumami i życie ich oraz ich rodzin wyglądało zupełnie inaczej niż przed misją.

Mimo tych zastrzeżeń, które pani wymieniła, młodzieżówka Unii Pracy nie kontestowała koalicji z SLD w 2001 roku.

To prawda. Rozumieliśmy, że naszym starszym kolegom zależy na wejściu do rządu, na posiadaniu jakiegoś wpływu na rzeczywistość. Marek Pol został wicepremierem i ministrem infrastruktury. To niewdzięczna branża – inicjuje się pewne projekty, a sukcesy zgarnia kto inny. Moja matka była pełnomocniczką ds. kobiet i sporo zrobiła na rzecz równości np. w obszarze wynagrodzeń. Zainicjowała pierwszą kampanię na rzecz środowiska LGBT „Niech nas zobaczą”. Wtedy to były pionierskie działania. Była też później, jako wicepremier i ministra polityki społecznej, odpowiedzialna między innymi za politykę senioralną, wprowadzała program dożywiania dzieci w szkołach. Ale Unia Pracy była mniejszym partnerem w rządzie, z mniej spektakularnymi stanowiskami. Poza tym afera Rywina w dużej mierze zakończyła rządy SLD–UP.

Dlaczego związała się pani z ugrupowaniem Janusza Palikota?

Dlatego że zbudował partię progresywną, a ja zawsze byłam przywiązana do wartości feministycznych. Gdy Palikot złożył mi propozycję startu do europarlamentu, ze wspólnych list, firmowanych przez Aleksandra Kwaśniewskiego, czyli człowieka lewicy, to razem z Kazimierą Szczuką, która dla mnie jest ikoną feminizmu, postanowiłyśmy się w to zaangażować. Wydawało mi się, że to jest dobry i atrakcyjny pomysł, bo będę mogła mówić o prawach kobiet przy okazji kampanii europejskiej. Poza tym w partii Palikota byli ludzi o poglądach bardziej liberalnych, ale i bardziej lewicowi, tacy jak Robert Biedroń, Anna Grodzka, Wanda Nowicka, z którymi miałam wiele wspólnego. I bardziej dla nich niż dla całej reszty angażowałam się w działania Twojego Ruchu.

Dlaczego projekt Europa Plus – Twój Ruch poniósł porażkę?

W tamtej inicjatywie zabrakło spójności. Dla wyborców Palikota nie było zrozumiałe, co on właściwie robi z Kwaśniewskim. To były regularne pytania, z którymi spotykaliśmy się w czasie kampanii europejskiej: „dlaczego oni są razem?”. Ludzie tego nie kupowali. Palikot pojawił się na scenie politycznej jako liberał, w kontrze do innych partii, czyli jako ruch buntu. Chwilę później stanął obok Aleksandra Kwaśniewskiego – bardzo lubianego i cenionego polityka, ale z zupełnie innej bajki. Dla wyborców lewicy i Palikota to było zaskoczenie. W rezultacie część lewicowego elektoratu zagłosowała na SLD i oni kilka osób wprowadzili do Parlamentu Europejskiego, a my nie.

Dlaczego w takim razie porozumienie między SLD a partią Palikota miało zagrać w 2015 roku, skoro w 2014 nie zagrało?

Byliśmy już wtedy bez wyjścia. Albo mogliśmy się dogadać – SLD z Twoim Ruchem – albo bylibyśmy skazani na kompletny niebyt. Zatem walczyliśmy. Gdybyśmy pomyśleli strategicznie i wystartowali z jednej listy, to weszlibyśmy do Sejmu. Zawiązaliśmy jednak koalicję i przepadliśmy.

Janusz Palikot przez trzy lata swojej pracy w Sejmie opowiadał, że Leszek Miller ma krew na rękach, bo wysłał wojska do Iraku. A gdy mówił o Aleksandrze Kwaśniewskim, to usiłował go wybielać, choć wiadomo, że decyzja w tej sprawie była wspólna obu polityków. Może to wyborcom zgrzytało?

Czasami politycy, których wiele łączy w najbardziej poważnych sprawach – funkcjonowania państwa, wymiaru sprawiedliwości, edukacji, rynku pracy – zagrywają się w niepotrzebnych sporach. I to był problem Millera oraz Palikota. W 2015 roku to nie oni chcieli porozumienia, bo każdy z nich tak był zacięty w swojej niechęci, że wolałby rozbić się o ścianę, niż temu drugiemu ułatwić życie. Architektami porozumienia było młodsze pokolenie. Ze strony SLD zabiegał o nie Krzysztof Gawkowski, a z Ruchu Palikota ja. Oboje robiliśmy bardzo dużo, żeby namówić obie partie do odłożenia animozji i rozpoczęcia współpracy. W SLD to był jeszcze Dariusz Joński, u nas Michał Kabaciński. Wiedzieliśmy, że nawet jeżeli się różnimy, to nadszedł czas na porozumienie. Nie mieliśmy na koncie cytowania sobie Tuwima – „nie powiem nawet pies cię…, bo to mezalians byłby dla psa”. Wiedzieliśmy, że to jest dobry moment, by pokazać, iż lewica Polsce jest potrzebna, może działać wspólnie i może się modernizować, bo dla części starego SLD prawa kobiet czy LGBT wcale nie były takie oczywiste.

Czy to było możliwe, że politycy, którzy przez trzy lata wymyślają sobie w Sejmie od naćpanej hołoty, mogą coś wspólnie osiągnąć?

Ja tego po prostu nie znosiłam – tych tandetnych chwytów, których jedynym zyskiem były cytowania w mediach, a w sferze praktycznej nic.

Była pani współprzewodniczącą Twojego Ruchu. Nie próbowała pani wpłynąć na Palikota, żeby zachowywał się inaczej?

Zostałam tą współprzewodniczącą dopiero po wyborach europejskich. Wtedy podejmowałam wysiłki, żebyśmy się porozumieli z SLD i w końcu do tego doszło, tylko że było już za późno, żeby świat zapomniał o wyzwiskach, jakimi dwóch liderów się raczyło. Myśmy ekipą 30-, 40-latków zrobili wtedy całą kampanię. Jeździliśmy po Polsce autobusem w połowie wypełnionym ludźmi SLD, a w połowie Twojego Ruchu. Dariusz Joński z SLD porzucił wtedy własną kampanię regionalną na rzecz kampanii ogólnopolskiej, którą prowadziłam. W tym czasie dwóch liderów robiło własne rzeczy. Nasza kampania posuwała całą formację do przodu, a za chwilę wszystko brało w łeb z powodu ambicji i konfliktu dwóch panów, a potem ich chęci udowodnienia, że wcale nie są w konflikcie. Przykładowo zorganizowali wspólną konferencję prasową, podczas której zarzucili Ryszardowi Petru, że mówi nieprawdę. Petru z nimi wygrał w trybie wyborczym, co było bolesne, bo myśmy się wtedy ścigali z Nowoczesną o elektorat. Oczywiście, to nie był jedyny powód, dla którego lewica wówczas przegrała. Osobiście dostałam nauczkę, że w polityce wroga szuka się najbliżej i zamiast toczyć z nim spory merytoryczne, toczy się wojnę na miny i obelgi.

Czytaj więcej

Jacek Piechota: Zwycięstwo Zełenskiego było przełomem

Gdy w 2015 roku została pani twarzą kampanii Zjednoczonej Lewicy, mówiono wówczas, że jest pani parawanem, za którym schowali się obaj liderzy, ale od czasu do czasu zza niego wyskakiwali, bo nie mogli wytrzymać.

Prawda jest taka, że nazwiska: Gawkowski, Joński, Nowacka, Kabaciński, nie miały tej wagi co Millera i Palikota na wspólnej konferencji prasowej. Nawet jeżeli obaj nie mieli już władzy nad duszami wyborców, to w mediach mieli większe przebicie niż młodsze pokolenie. Szczerze uważam, że źle się stało, że nie umieli się wtedy pohamować, bo media przy każdej okazji przypominały historię ich konfliktu. Zatem to, na czym nam zależało w kampanii, czyli pokazanie, że można się dogadać, za każdym razem było dyskredytowane. Notabene ten rozziew stworzył pole do ataku Adriana Zandberga podczas debaty liderów komitetów wyborczych. Poza tym ze względu na głęboki podział między Millerem i Palikotem nie było mowy o starcie z jednej listy. Musiała być koalicja.

Nie można się było dogadać, kto ma rządzić pieniędzmi?

Polityka to bardzo często takie rzeczy jak podział subwencji, układanie list itd. Dlatego Lewica Razem, czyli koalicja, która poszła do wyborów w 2019 roku, startowała z listy SLD.

Nie popełnili waszego błędu, choć akurat oni zdobyli tyle głosów, że śmiało mogli zawiązać koalicję.

W 2015 roku też mieliśmy różne wyniki sondaży – po 10, 12 proc., a potem niewiele zabrakło do ośmiu procent i wypadliśmy z Sejmu.

Wspomniała pani o słynnej debacie liderów partyjnych, podczas której Adrian Zandberg zaatakował panią z pozycji polityka bardziej lewicowego, pani się nie odgryzła i w rezultacie Razem zebrało 3 proc. głosów, zdobyło dotację dla partii politycznych, a wam zabrakło ułamka procenta do przekroczenia progu wyborczego. Niektórzy twierdzą, że zdecydował o tym przebieg tamtej debaty.

Tamta debata rządziła się specyficznymi prawami. Kolejność wypowiedzi była losowana i nie można było odpowiedzieć, gdy już się nie miało prawa głosu. A faktycznie wtedy Partia Razem wyprowadziła atak na starą lewicę, czyli na SLD i Ruch Palikota, które były elementami porozumienia Zjednoczonej Lewicy.

To pewien chichot historii, bo w przeszłości wspólnie z Zandbergiem działaliście w młodzieżówce Unii Pracy.

Kiedy powstawała młodzieżówka Unii Pracy, byliśmy całkowicie w kontrze do starej lewicy, czyli do SLD, a później sama znalazłam się w koalicji z SLD. Partia Razem wyrosła w kontrze do SLD, a dziś jest z tym środowiskiem w najbliższym sojuszu. A pamiętam Adriana Zandberga, który w 2015 roku mówił o SLD, że to jest stara, nic niewnosząca do polityki formacja. Cztery lata później uznał ją za wygodną tratwę, żeby dostać się do parlamentu. W dużej mierze dzisiaj to oni sterują lewicą.

Partia Razem, która nawet nie jest w Nowej Lewicy?

Oczywiście. Widzę jak Zandberg narzuca lewicy swoje rozwiązania, choć nie wszystkie. Ale decyzje o poparciu KPO wymusiła Razem. Oni pierwsi mówili, że gotowi są wesprzeć PiS, żeby coś wynegocjować, choć ostatecznie wynegocjowali to, co już wcześniej PiS obiecało. Dla mnie ciekawszym środowiskiem była Wiosna skupiająca ludzi nieuwikłanych w stare spory, a przy tym łącząca politykę progresywną w obszarze energetyki, klimatu, środowiska, rynku pracy i praw obywatelskich z agendą feministyczną.

A gdyby pani popatrzyła na dorobek lewicy, to jak by go pani oceniła?

Lewica dochodziła do władzy zwykle w sytuacjach kryzysowych. Mimo to mogła zrobić więcej w sprawach społecznych, obyczajowych i praw kobiet. Przykładowo, gdy patrzę na historię ustawy aborcyjnej, to uważam, że gdyby lewica chciała wprowadzić te przepisy, to mogła to zrobić.

Zrobiła to, tylko nowe przepisy wysadziło w powietrze orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego.

Była jedna próba, która została zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny z powodu przepisu o tzw. względach społecznych. Wtedy trzeba było podjąć natychmiast kolejną próbę i uchwalić prawo do przerywania ciąży ze względu na decyzję kobiety, bez podawania jakiejkolwiek innej przyczyny. Przyczyny społeczne były interpretowane jako stopień zamożności – te biedniejsze miałyby prawo do legalnej aborcji, a te zamożne nie. Jeżeli chodzi o prawa kobiet, to one nie mogą być różnicowane ze względu na grubość portfela. W kolejnych próbach zmiany ustawy aborcyjnej zostało to wyeliminowane.

Czytaj więcej

Bogdan Lewandowski: Komisja ds. afery taśmowej nic nie da

W jakich kolejnych próbach?

W latach 2001–2005 był przygotowany projekt ustawy, który zmieniał tę przesłankę. Polityczki SLD bardzo tej ustawy chciały i oczekiwały, że wejdzie pod obrady Sejmu, ale wtedy dowiedziały się od Leszka Millera, że potrzebny jest nam spokój, bo rząd musi przeprowadzić referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE i potrzebuje wsparcia Kościoła, który notabene okazał się największym beneficjentem wejścia Polski do Unii Europejskiej i pewnie miał to dość dobrze przeliczone.

Uważa pani, że niezależnie od prawa aborcyjnego Kościół poparłby naszą akcesję do Unii?

Oczywiście. Są przecież wielkim beneficjentem akcesji. Także materialnie. Z drugiej strony wejście Polski do Unii to był spektakularny sukces odniesiony za czasów rządów SLD. Tak samo jak wprowadzenie do debaty publicznej pojęć wykluczenia, wyrównywania szans itd. W latach 90. nikt poza lewicą nie chciał się tym zajmować.

A co pani uważa za porażkę polskiej lewicy.

To, że wtedy, gdy lewica europejska się otwierała i modernizowała, lewica w Polsce dała się zakopać w spory historyczne i od lat nie potrafi zdobyć władzy. Że afery korupcyjne zamknęły lewicy drogę do powrotu do rządu. I że lewica nie zrobiła tego, co udało się liberałom i PiS, czyli nie wykształciła młodego pokolenia polityków i nie zdobyła młodego pokolenia wyborców. Dzisiaj szczytem ambicji Włodzimierza Czarzastego jest otrzymanie stanowiska od Donalda Tuska i dzięki temu uzyskanie jakiegoś wpływu na politykę, a nie samodzielne rządy lewicy.

Plus Minus: Całe życie obracała się pani po lewej stronie sceny politycznej, a wylądowała pani pośród liberałów i konserwatystów.

Tak bym nie powiedziała – po pierwsze, jako koalicjantka i szefowa socjaldemokratycznej partii. Po drugie, o koleżankach i kolegach też bym nie powiedziała, że są tam sami liberałowie i konserwatyści. PO bardzo się zmieniła i przesunęła w lewo. Zresztą naszą intencją, Inicjatywy Polskiej, gdy wchodziliśmy do Koalicji Obywatelskiej, było popchnięcie całej tej formacji w lewo, co nam się udało. Rzeczywiście, polityka społeczna, zmiany zachodzące w społeczeństwie zawsze były w kręgu zainteresowania całej mojej rodziny. Są takie domy społeczników-aktywistów i taki był nasz. Moja matka była przewodniczącą Ligi Kobiet Polskich, ale też od 1993 roku posłanką na Sejm i współzałożycielką Unii Pracy. Takie poglądy były mi najbliższe. Współpracowałam z Federacją na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, a w pewnym momencie włączyłam się w działalność młodzieżówki Unii Pracy, co też było naturalne, bo niejedną kampanię wyborczą spędziłam na wyjazdach z mamą, gdzie poznawałam młodych ludzi zaangażowanych politycznie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem