Dziewica bez kompromisów

Choć media bojkotują Iron Maiden jako królów kiczu i obciachu, to są jednym z najpopularniejszych zespołów na świecie. Nie tylko w kategorii oldbojów

Publikacja: 20.11.2010 00:01

Eddi, maskotka zespołu na ogonie boeinga Iron Maiden

Eddi, maskotka zespołu na ogonie boeinga Iron Maiden

Foto: EAST NEWS

Wielu krytyków muzycznych, prezenterów radiowych i przedstawicieli show-biznesu przeciera oczy ze zdumienia z powodu sukcesu, jaki odniósł ostatni album brytyjskiego zespołu Iron Maiden (Żelazna Dziewica) „The Final Frontier”. Mowa o grupie, która od lat była wyszydzana i ośmieszana jako relikt znienawidzonych lat 80., obrzydliwej epoki Margaret Thatcher i Ronalda Reagana.

Według kreatorów muzycznych trendów i gustów Iron Maiden to obciach. Żaden człowiek z dobrego towarzystwa nie może słuchać tego zespołu. Żadna szanująca się rozgłośnia radiowa nie może puszczać jego piosenek, a dbająca o reputację stacja telewizyjna emitować jego teledysków. I tak właśnie się dzieje. Usłyszenie czy zobaczenie Iron Maiden w środkach masowego przekazu graniczy z cudem.

Cóż to bowiem za dinozaury! Nie dość, że grają „śmieszny”, konserwatywny heavy metal, to jeszcze te teksty piosenek! Nic o globalnym ociepleniu, zbrodniczej polityce Busha w Iraku albo o cierpieniach rzadkiego gatunku żab w lasach Amazonii.

A ten image! Długie włosy, wytarte dżinsy – jakież to archaiczne. Zwykłe T-shirty – to już doprawdy prostactwo. Przecież świat się zmienia i żeby być na topie, trzeba za tymi zmianami nadążać. Choćby Metallica. Jej członkowie obcięli włosy, pomalowali paznokcie, przyjęli do zespołu Latynosa i zaczęli grać muzykę alternatywną. A paskudne Iron Maiden nawet sobie nie zrobiło dredów! Jest więc jasne, że nad takim kuriozum trzeba spuścić kurtynę milczenia.

Wydawałoby się więc, że dzięki sprawdzonej metodzie – przemilczeniu – zespół jest skazany na niepowodzenie i komercyjną klapę. Bo przecież nawet gdyby ktoś przypadkiem usłyszał o premierze nowego albumu Iron Maiden, czy ośmieliłby się rzucić wyzwanie „autorytetom” i odważył się iść do sklepu po „obciachową płytę”? Okazało się jednak, że tacy ludzie istnieją. Mało tego, jest ich całkiem sporo.

[srodtytul]Numer jeden[/srodtytul]

The Final Frontier” w momencie swojej premiery okazał się najlepiej sprzedającą się płytą na świecie. Zdmuchnął z notowań promowane 24 godziny na dobę przez radio i telewizję gwiazdki popu. Udającego Murzyna białego rapera Eminema, żenującą, dziwaczną Lady Gagę czy kręcącą tyłkiem do rytmu disco Shakirę. Zdystansował także Stinga, o którym polskie media trąbiły niedawno na okrągło z okazji koncertu w Poznaniu.

Lista krajów, w których nowy album Iron Maiden w pierwszym tygodniu od premiery znalazł się na pierwszym miejscu notowań sprzedaży, jest imponująca. Oto tylko część z nich: Brazylia, Bułgaria, Kanada, Chile, Chorwacja, Estonia, Finlandia, Francja, Niemcy, Islandia, Włochy, Japonia, Meksyk, Nowa Zelandia, Norwegia, Arabia Saudyjska, Słowacja, Hiszpania czy Szwecja. W Polsce w sierpniu „The Final Frontier” przegrał tylko ze składanką Radia Zet.

Fenomen zwany Maidenmanią ogarnął cały świat. Jak to możliwe bez wsparcia mediów? Najwyraźniej ludzie mają już dość pouczania, czego nie wypada słuchać. Szczególnie że wykonawcy promowani obecnie przez środki masowego przekazu, na ogół reprezentują żenująco niski poziom. A do ich największych osiągnięć należą skandale obyczajowe i ekscentryczne stroje.

Członkowie Iron Maiden są dokładną odwrotnością takich wykonawców. Przede wszystkim są bowiem znakomitymi muzykami i kompozytorami. To właśnie muzyka, a nie pijar, jest w tym zespole najważniejsza. A muzyka Iron Maiden wprost w prowokacyjny sposób rzuca wyzwanie obowiązującym, komercyjnym trendom. Większość piosenek na „The Final Frontier” to długie, rozbudowane, epickie kompozycje z wieloma zmianami tempa.

Najlepsza z nich, „When the Wild Wind Blows”, utwór oparty na motywach słynnej powieści graficznej Raymonda Briggsa o zagładzie nuklearnej, ma ponad 11 minut. A więc trzy, cztery razy dłużej niż powinna trwać komercyjna piosenka.

[srodtytul]Ed Force One[/srodtytul]

Zespół od 35 lat jest wierny swojej oryginalnej stylistyce i nigdy nie ugiął się pod naciskami na zmianę stylu czy złagodzenie wizerunku. Fani to doceniają i szanują.

Pomimo wielkiej popularności, Iron Maiden nie są gwiazdami rocka. To skromni faceci, których na co dzień można spotkać na ulicy. Nie ma mowy o demolowaniu hotelowych pokojów, narkotykowych orgiach czy przerywaniu koncertów z powodu fochów któregoś z gitarzystów. Gdy grupa jest w trasie, daje z siebie wszystko, aby fani obejrzeli najlepszy show jak to tylko możliwe.

A Maiden dociera wszędzie, dzięki własnemu odrzutowcowi boeing-757. Gigantyczną maszynę z wielkim napisem Iron Maiden na burcie i rysunkiem Eddiego (makabryczny zombie – maskotka zespołu) na ogonie pilotuje osobiście wokalista Bruce Dickinson. W przerwach między trasami koncertowymi lata on jako kapitan w brytyjskiej pasażerskiej linii lotniczej.

Zespół występuje przed kilkudziesięcio-, a nawet kilkusettysięcznymi tłumami. Czy to w Ameryce Południowej, czy w USA, czy w Europie, zawsze czekają na niego legiony fanów. Trasa „Somwhere Back in Time” z 2008 roku – Iron Maiden grał na niej swoje największe przeboje z lat 80. – przyciągnęła grubo ponad 2 miliony ludzi. Był to tak gigantyczny sukces, że media nie mogły już grupy ignorować.

Zespół został jednak natychmiast oskarżony o to, że stał się parodią samego siebie, że “jedzie na minionej sławie” i nie ma już nic ciekawego do zaproponowania. W odpowiedzi lider grupy, basista Steve Harris, zdecydował się na, wydawało się, samobójczy krok. Latem tego roku Maiden odbyło trasę po USA i po Europie, podczas której grało niemal jedynie utwory z trzech ostatnich płyt. Czyli pewna recepta na klęskę. Nieprzychylni zespołowi krytycy zacierali ręce.

A żeby tego było mało, zespół pojechał do USA w najgorszym koncertowym sezonie od wielu lat. Ze względu na małe zainteresowanie muzyką na żywo, wywołane przez kryzys finansowy, wiele czołowych gwiazd popu i rocka musiało odwołać swoje trasy. Jak poradziło sobie za oceanem Maiden? Koncerty w USA i Kanadzie – na czele z tym w legendarnej nowojorskiej Madison Square Garden – zostały wyprzedane do ostatniego miejsca.

[srodtytul]Na Dunaju i w Transylwanii[/srodtytul]

Podobnie było w Europie. Ponieważ Maiden w tym roku nie przyjechało do Polski, postanowiłem pojechać na dwa koncerty za granicę – do Budapesztu i do Klużu w rumuńskim Siedmiogrodzie. Zastanawiałem się, w jaki sposób fani przyjmą eksperyment zespołu, który tym razem nie zamierzał zagrać swoich największych hitów, takich jak „Run to the Hills”, „The Trooper” czy „Two minutes to Midnight”.

Reakcja była fenomenalna. W Budapeszcie na wyspie Óbudai na Dunaju 70 tysięcy fanów śpiewało każdą zwrotkę z kilkunastu, głównie nowych utworów. A kiedy na scenie pojawiła się trzymetrowa kukła Eddiego – w stylistyce „Obcego” z amerykańskich horrorów – tłum niemal eksplodował. Po zakończeniu występu fani jeszcze długo się nie rozchodzili, skandując nazwę grupy.

Dzień później w Kluż powtórzyło się dokładnie to samo. Koncert został zorganizowany w ostatniej chwili na... parkingu centrum handlowego. Ze względu na słabą promocję oraz wysokie ceny biletów organizatorzy obawiali się o frekwencję. Mówiono, że pojawi się najwyżej 13 tys. osób. Okazało się jednak, że fanów przybyło grubo ponad 30 tysięcy i było to największe wydarzenie muzyczne w historii regionu.

Na obu koncertach zwróciła moją uwagę obecność przedstawicieli kilku pokoleń. Byli więc weterani, którzy słuchali Maiden, gdy zespół wydawał legendarne płyty „The Number of the Beast” (1982), „Piece of Mind” (1983) czy „Powerslabe” (1984). Byli ludzie, tak jak piszący te słowa, wychowani na słynnym „Fear of the Dark” (1992). Pod samą sceną dominowały zaś tłumy rozentuzjazmowanych nastolatków.

[srodtytul]Z ojca na syna[/srodtytul]

To właśnie zainteresowanie, jakie te „dinozaury metalu” wywołują wśród młodzieży, jest najbardziej zaskakujące. Jak powiedział w jednym z wywiadów gitarzysta Dave Murray, choć członkowie zespołu z każdym koncertem są coraz starsi (wszyscy po pięćdziesiątce), to publiczność cały czas młodnieje. Jak więc się okazuje, z nastolatkami wcale nie jest tak źle. Wielu z nich nie daje sobie robić papki z mózgu, o co usilnie stara się MTV. Na koncerty Maiden starzy fani przyprowadzają dzieci i tak tradycja przekazywana jest z ojca na syna.

Maiden prawdopodobnie przyjedzie do Polski latem 2011 roku. Znowu przywiezie ze sobą imponujący, monumentalny wystrój sceny, który tak drażni krytyków (kicz!), i jak zwykle bez większej promocji przyciągnie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na ostatni występ zespołu na warszawskiej Gwardii (2008) przyszło ponad 33 tysiące osób i stadion pękał w szwach. Dla porównania ulubieniec mediów Elton John w tej samej Warszawie wywołał zainteresowanie zaledwie kilku tysięcy.

Wszystko więc wskazuje na to, że Maidenmania będzie dalej trwała w najlepsze, a krytycy muzyczni będą dalej kręcili głowami z politowaniem nad gustami gawiedzi.

Wielu krytyków muzycznych, prezenterów radiowych i przedstawicieli show-biznesu przeciera oczy ze zdumienia z powodu sukcesu, jaki odniósł ostatni album brytyjskiego zespołu Iron Maiden (Żelazna Dziewica) „The Final Frontier”. Mowa o grupie, która od lat była wyszydzana i ośmieszana jako relikt znienawidzonych lat 80., obrzydliwej epoki Margaret Thatcher i Ronalda Reagana.

Według kreatorów muzycznych trendów i gustów Iron Maiden to obciach. Żaden człowiek z dobrego towarzystwa nie może słuchać tego zespołu. Żadna szanująca się rozgłośnia radiowa nie może puszczać jego piosenek, a dbająca o reputację stacja telewizyjna emitować jego teledysków. I tak właśnie się dzieje. Usłyszenie czy zobaczenie Iron Maiden w środkach masowego przekazu graniczy z cudem.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne