Wielu krytyków muzycznych, prezenterów radiowych i przedstawicieli show-biznesu przeciera oczy ze zdumienia z powodu sukcesu, jaki odniósł ostatni album brytyjskiego zespołu Iron Maiden (Żelazna Dziewica) „The Final Frontier”. Mowa o grupie, która od lat była wyszydzana i ośmieszana jako relikt znienawidzonych lat 80., obrzydliwej epoki Margaret Thatcher i Ronalda Reagana.
Według kreatorów muzycznych trendów i gustów Iron Maiden to obciach. Żaden człowiek z dobrego towarzystwa nie może słuchać tego zespołu. Żadna szanująca się rozgłośnia radiowa nie może puszczać jego piosenek, a dbająca o reputację stacja telewizyjna emitować jego teledysków. I tak właśnie się dzieje. Usłyszenie czy zobaczenie Iron Maiden w środkach masowego przekazu graniczy z cudem.
Cóż to bowiem za dinozaury! Nie dość, że grają „śmieszny”, konserwatywny heavy metal, to jeszcze te teksty piosenek! Nic o globalnym ociepleniu, zbrodniczej polityce Busha w Iraku albo o cierpieniach rzadkiego gatunku żab w lasach Amazonii.
A ten image! Długie włosy, wytarte dżinsy – jakież to archaiczne. Zwykłe T-shirty – to już doprawdy prostactwo. Przecież świat się zmienia i żeby być na topie, trzeba za tymi zmianami nadążać. Choćby Metallica. Jej członkowie obcięli włosy, pomalowali paznokcie, przyjęli do zespołu Latynosa i zaczęli grać muzykę alternatywną. A paskudne Iron Maiden nawet sobie nie zrobiło dredów! Jest więc jasne, że nad takim kuriozum trzeba spuścić kurtynę milczenia.
Wydawałoby się więc, że dzięki sprawdzonej metodzie – przemilczeniu – zespół jest skazany na niepowodzenie i komercyjną klapę. Bo przecież nawet gdyby ktoś przypadkiem usłyszał o premierze nowego albumu Iron Maiden, czy ośmieliłby się rzucić wyzwanie „autorytetom” i odważył się iść do sklepu po „obciachową płytę”? Okazało się jednak, że tacy ludzie istnieją. Mało tego, jest ich całkiem sporo.
[srodtytul]Numer jeden[/srodtytul]