Sąd Najwyższy nie miał zastrzeżeń do umowy adwokata z klientką, że jako zapłatę za prowadzenie sprawy dostanie jedną trzecią wygranej. Ponieważ wyprocesował pensjonat w Spale, należy mu się 1/3 ceny – 173 tys. zł.
To prawda, że chodziło o trudną sprawę: Piotr P., adwokat z Łodzi, miał uzyskać odszkodowanie za okup, jaki zapłaciła jego klientka za uwolnienie jej syna porwanego przez szczególnie niebezpiecznych gangsterów z tzw. łódzkiej ośmiornicy, oskarżonych m.in. o morderstwo. Nie miała pieniędzy, umówili się więc, że będzie pracował za darmo, a jak wygra, dostanie 1/3 wygranej.
Gdy po trzech wygranych procesach cywilnych i ugodzie z rodziną gangstera odzyskał dla klientki pensjonat w Spale, ta zarzuciła mu naruszenie zasad etyki adwokackiej, tj. zakazu umawiania się adwokatów z klientami na honorarium uzależnione wyłącznie od wyniku sprawy (tzw. success fee).
– Przez pięć lat świadczył klientce usługi, prowadził kilka spraw. Czy taka umowa narusza zasady uczciwego obrotu? Nie, jeśli się zważy, jakie są efekty tej pracy i ryzyko, że w razie przegranej nic nie dostanie – powiedziała sędzia Iwona Koper.
– Wiele wskazuje, że czekają nas coraz bardziej symboliczne ryczałty (honoraria z góry ustalone) oraz więcej i wyższych success fee – wskazuje adwokat Andrzej Michałowski. – Złamanie zakazu etycznego, obowiązującego praktycznie w całej Europie (ścigane w postępowaniu dyscyplinarnym), nie ma jednak wpływu na ważność umowy, chyba że kwoty naruszają dobre obyczaje. Wtedy możliwe jest miarkowanie.