Obecnie mamy 35 tys. radców prawnych 15 tys. adwokatów. Na trzech latach aplikacji w obu korporacjach uczy się ponad 17 tys. osób. W ubiegłym roku uprawnienia zawodowe uzyskało 5,5 tys. młodych prawników, w tym roku 3,5 tys. Wiele wskazuje na to, że w następnych latach trend ten się utrzyma.
Na wydziałach prawa kształci się ponad 50 tys. osób. Średnio 10 tys. opuszcza każdego roku uczelnie z dyplomem. Zdecydowana większość przystępuje to konkursu na aplikacje. Coraz głośniejsze sygnały o kurczącym się rynku nie zatrzymają zainteresowania studiami prawniczymi – z całym szacunkiem dla informatyków, dziś najbardziej pożądanej na rynku grupy zawodowej.
Ciągle panuje przekonanie o wyjątkowości i dochodowości zawodu prawnika.
Nie przypominam sobie jednak długofalowych działań władz korporacji, które zmierzałyby do zabezpieczenia i poszerzenia rynku usług prawniczych w ciągu najbliższych pięciu czy dziesięciu lat. To dziwi. Bo dbanie o interes swoich członków, również tych przyszłych, powinno być ich podstawowym zadaniem.
W wypowiedziach przedstawicieli władz korporacji dominuje raczej retoryka odstraszania w stylu „nie idź na prawo, bo będziesz bezrobotny" lub lamentu „zostaliśmy wygnani z elitarnego klubu, zalewają nas pozbawieni etyki, niedouczeni barbarzyńcy, produkt reformy lex Gosiewski". Pamiętam sprawę mec. Regulskiego (którego postawę potępiam) i wypowiedź członka władz adwokatury, że ów mecenas i jego postępowanie jest pokłosiem właśnie owej reformy. Czytaj: tacy teraz przychodzą do adwokatury, takich sytuacji może być więcej. To trochę nieuczciwe stawianie sprawy. Bo poważne wpadki, a nawet przewinienia kwalifikujące się pod kodeks karny przytrafiają się przecież i starszym, niemającym nic wspólnego z otwarciem rynku mecenasom. Często też zapominają, że oni zaczynali, gdy rynek był mocno uregulowany, mało konkurencyjny, dawał nawet przeciętnemu prawnikowi szansę na szybki sukces.