Jacek Dubois: Czy prawo to żart?

Przyczyną decyzji wyborców nie było odstąpienie od zasad etycznych. Wynika ona z panującego od lat w naszym kraju stanu praworządności. Z faktu, że w niektórych sektorach naszego życia prawo przestało działać.

Publikacja: 08.06.2025 18:30

Jacek Dubois: Czy prawo to żart?

Foto: Adobe Stock

Powoli opada pył bitewny po kampanii, ogłaszaniu kolejnych sondaży wyborów prezydenckich i zapewne zwolennicy obu walczących obozów wspominają, jak przez narastające emocje byli blisko zawałów serca. Wszyscy zastanawiają się też, jakie elementy zdecydowały o zwycięstwie jednego z kandydatów i przegranej drugiego. Jednak najczęściej spotykam się na portalach społecznościowych z pytaniem: jak to jest możliwe, że obywatele w swojej większości zdecydowali się poprzeć kandydata, co do którego formułowane były w przestrzeni publicznej zarzuty popełnienia czynów nieetycznych, a nawet zabronionych przez prawo karne. Jest to zresztą sytuacja podobna do wyborów amerykańskich, gdzie zwycięskiemu kandydatowi zarzucono naruszanie reguł i – pomimo że sąd skazał go nieprawomocnym wyrokiem – wyborcy zdecydowali się go poprzeć.

Często pada pytanie: jak to jest możliwe, że obywatele w swojej większości zdecydowali się poprzeć kandydata, co do którego formułowane były w przestrzeni publicznej zarzuty popełnienia czynów nieetycznych, a nawet zabronionych przez prawo karne

Jacek Dubois, adwokat

Osoby stawiające takie pytania odwołują się do zasad przyzwoitości i grzmią o upadku norm moralnych. Wydaje mi się to błędne. Przyczyną decyzji wyborców nie było ich odstąpienie od zasad etycznych. Wynika ona z panującego od lat w naszym kraju stanu praworządności. Z faktu, że już od lat w niektórych sektorach naszego życia prawo przestało działać.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Jak podważyć wynik wyborów, nie podważając go, czyli teorie spiskowe po obu stronach sporu

Zaczęło się w 2005 r. Wtedy przestały obowiązywać jakiekolwiek zasady i wybuchła nasza narodowa wojna

Zastanówmy się, jak głosowanie na osoby, którym w przestrzeni publicznej stawia się poważne zarzuty, wygląda z punktu widzenia przeciętnego obywatela nie interesującego się polityką. Czas, od którego w sporach pomiędzy politykami przestały obowiązywać jakiekolwiek zasady, sięga 2005 roku, kiedy to wybuchła nasza narodowa wojna. Skutki tego są katastrofalne, bo przez taki poziom prowadzenia istotnych dla narodu sporów zawód polityka znajduje się na końcu listy zawodów cieszących się zaufaniem społecznym.

Od 2005 roku rządzący używali pod adresem polityków opozycji najgorszych inwektyw, kiedy słowa złodziej, oszust czy zdrajca były na porządku dziennym. Opozycja odpowiadała im tym samym. Jednak rządzący, pomimo formułowania tak ostrych zarzutów, nie doprowadzili poza nielicznymi, mało spektakularnymi sytuacjami, do postawienia przed sądem tych, których w przestrzeni publicznej oskarżali o największe zbrodnie. Nie odpowiadali również na ogół za formułowanie bezpodstawnych zarzutów, bo linia orzecznicza sądów i ich nieprzewidywalność w praktyce uniemożliwia pokrzywdzonym upominanie się o swoje prawa.

Czytaj więcej

Pochwalanie udziału w ustawkach to przestępstwo. Prawnicy bez wątpliwości

Po zmianie rządu politycy, którzy poprzednio byli w opozycji nie doprowadzili do odpowiedzialności osób, którym w przestrzeni publicznej wcześniej stawiali zarzuty (poza sprawą Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika). Gdy władza się zmieniła w 2015 r. poprzednia sytuacja się powtórzyła. Nowi rządzący nie byli w stanie oskarżyć o coś konkretnego prawie nikogo z tych, których oskarżali wcześniej w przestrzeni publicznej, a nieliczne zarzuty okazywały się najczęściej niewypałami.

Z kolei dla opozycji osądzenie rządzących stało się jednym z elementów programu wyborczego. Doszło do zmiany władzy i po półtora roku małą część z zapowiedzi zrealizowano. Z kolei obecna opozycja dokonała niespotykanej dotąd eskalacji zarzutów dotyczących naruszania prawa przez rządzących.

Wszyscy wszystkich oskarżają, ale praktycznie nikt nie ponosi w związku z tymi oskarżeniami odpowiedzialności

To jest obraz, który widzi przeciętny obywatel; wszyscy wszystkich oskarżają, ale praktycznie nikt nie ponosi w związku z tymi oskarżeniami odpowiedzialności. Ani ten, któremu stawiane są publicznie zarzuty, ani ten, który oskarża. Jaki może być z tego wniosek dla przeciętnego obywatela? Prosty – te wszystkie oskarżenia to bzdura, bo gdyby były prawdziwe, to niemożliwe żeby państwo nie interweniowało.

Zapowiadano również, że odpowiedzialność poniosą osoby w wymiarze sprawiedliwości, które oskarżały osoby niewinne albo nie kierowały aktów oskarżenia przeciwko rządzącym, gdy były ku temu podstawy. Nic się jednak takiego nie stało. Obywatele traktują zatem te wszystkie słowa jako tańce godowe polityków, od których trzeba trzymać się z dystansem. A jeśli politykom nie można wierzyć, to trzeba ich oceniać nie poprzez padające w przestrzeni publicznej oskarżenia, tylko własne kryteria ocen. Zatem gdy padają oskarżenia wobec konkretnego polityka, jego zwolennicy w to nie wierzą, zaś przeciwnicy eskalując oskarżenia niespecjalnie weryfikują czy są one prawdziwe.

Czytaj więcej

Jacek Dubois: W obronie maratończyków

Żyjemy w świecie wrogich obozów, w których oponentom się nie wierzy, a za prawdziwe przyjmujemy to, co jest dla nas wygodniejsze. W sytuacji, gdy strony sporu politycznego przedstawiają przeciwstawne opinie, powinien rozstrzygać je autorytet, czyli prokuratura – formułując oskarżenia tam, gdzie zachodzi duże prawdopodobieństwo popełnienia czynów zabronionych – i sądy, wydając wyroki.

Populiści mają to do siebie, że krzyczą głośniej od demokratów

Problem polega na tym, że obie te instytucje stały się niewydolne, a dodatkowo prokuratura po ośmiu latach podporządkowania się politykom straciła autorytet i podobnie po reformach ministra Ziobro stało się z sądownictwem. W konsekwencji wyborca słyszy w przestrzeni publicznej same oskarżenia i nie dostaje potwierdzeń, które były słuszne, a które nie. Przyzwyczaja się do tego, traktując to jako polityczny koloryt i nie wierzy już w nic co usłyszy od tych których nie chce słuchać.

W sprawach, w których powinien rozstrzygać wymiar sprawiedliwości, spór toczy się głównie przed sądem opinii publicznej, a tam wygrywa najczęściej ten, kto krzyczy najgłośniej. Populiści mają to do siebie, że krzyczą głośniej od demokratów, zatem dopóki w sporach będzie rozstrzygać krzyk, a nie fakty i prawo, słabo widzę przyszłość. Jeśli chcemy, by działania polityków były oceniane przez opinię publiczną tak, jak na to zasługują, warto by prawo było czymś, co funkcjonuje, a nie jest traktowane jak polityczny żart.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Powoli opada pył bitewny po kampanii, ogłaszaniu kolejnych sondaży wyborów prezydenckich i zapewne zwolennicy obu walczących obozów wspominają, jak przez narastające emocje byli blisko zawałów serca. Wszyscy zastanawiają się też, jakie elementy zdecydowały o zwycięstwie jednego z kandydatów i przegranej drugiego. Jednak najczęściej spotykam się na portalach społecznościowych z pytaniem: jak to jest możliwe, że obywatele w swojej większości zdecydowali się poprzeć kandydata, co do którego formułowane były w przestrzeni publicznej zarzuty popełnienia czynów nieetycznych, a nawet zabronionych przez prawo karne. Jest to zresztą sytuacja podobna do wyborów amerykańskich, gdzie zwycięskiemu kandydatowi zarzucono naruszanie reguł i – pomimo że sąd skazał go nieprawomocnym wyrokiem – wyborcy zdecydowali się go poprzeć.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Jakub Sewerynik: Papieżowi nie wypada, czyli o grzesznikach, czarnych butach i tenisie
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: No to po wyborach. I co teraz z przywracaniem praworządności?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Tusk zamieni Bodnara na Giertycha
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Potencjał weta i deregulacji
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd techniczny byłby dla Tuska politycznym seppuku