Zamieszanie z błędami w protokołach niektórych komisji wyborczych oraz nerwowość, jaka powstała w związku z tym nie tylko w Internecie, pokazuje, jakim problemem są teorie spiskowe. Po obu zresztą stronach politycznego sporu. I tak naprawdę rzeczywistość wcale teoriom spiskowym nie zaprzecza, przeciwnie, niekiedy je nakręca.
Jak PiS przekonywał, że Unia Europejska i Donald Tusk nie uznają wyborów w Polsce
Najpierw do budowania narracji o przegranych wyborach szykowały się środowiska prawicowe. Od wielu miesięcy głosiły, że „mainstream”, „Unia”, „Niemce” nie pozwolą wygrać kandydatowi prawicy w wyborach prezydenckich. Na prawicy zaroiło się od najdzikszych teorii spiskowych, szczególnie od czasu, gdy Trybunał Konstytucyjny Rumunii unieważnił wybory w tym kraju, eliminując z nich ostatecznie prawicowego kandydata Calina Georgescu.
Ale w miarę jak rosło poparcie dla Sławomira Mentzena i chwilami wydawało się, że może przeskoczyć Karola Nawrockiego, wiara w wygraną wyborczą zmalała. Ale Nawrocki od Końskich zaczął rosnąć, rosnąć też zaczęły na prawej flance podejrzenia, że rządzący sfałszują wybory, by obniżyć wynik kandydata PiS.
Teoriom spiskowym nie da się zaprzeczyć. Jeśli stoją w sprzeczności z rzeczywistością, to dla ich zwolenników sygnał, że spisek jest jeszcze głębszy. Dlatego oni, wiedzący, nie dadzą się zmylić, zamiast teorię spiskową porzucić, szukają głębszego dna.
Szczególnie dobrze to było widać w dniu wyborów, gdy wszystkie opcje były na szali, jak z tempem błyskawicy rozszerzały się plotki o masowych fałszerstwach zaświadczeń o prawie do głosowania. To teoria dosyć łatwa do sprawdzenia po wyborach, bo wystarczy zestawić liczbę wydanych zaświadczeń i liczbę przyjętych zaświadczeń w komisjach wyborczych. I tym razem ta druga była niższa, czyli liczba realnie głosujących w komisjach poza miejscem zamieszkania była niższa niż liczba wydanych zaświadczeń.