Od czarnej środy w parlamencie trwa batalia o niezawisłe sądy w Polsce. Mimo powagi sytuacji i społecznych protestów politycy nie cofnęli się nawet o krok we wprowadzaniu ustaw praktycznie znoszących niezależność Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa. Pełną napięcia sytuację przecięły w końcu tak bardzo wyczekiwane społecznie weta prezydenckie.
Prezydent w końcu zrozumiał, że w konstytucji, inaczej niż w polityce, nie ma kompromisów. Nie większość polityczna określa, kto może być nadal sędzią, lecz Konstytucja RP, w której wyraźnie zapisano, że „sędziowie są nieusuwalni", a „władza sądownicza odrębna i niezależna". Prezydent, podpisując ustawy o KRS i SN, złamałby obie te zasady, akceptując upolitycznienie sądów oraz czystkę w Sądzie Najwyższym.
Nie łam, to nie będziesz łamany
Prezydent, podpisując ustawy, nie tylko mógł „się ubrudzić", jak powiedział sędzia Adam Strzembosz. Każda decyzja dotycząca usunięcia sędziego w stan spoczynku byłaby sygnowana jego imieniem i nazwiskiem. Obciążałaby go nie tylko prawnie, ale i moralnie. W ten sposób stałby się politycznym zakładnikiem partii, albowiem z obranej drogi nie miałby już odwrotu. Każde zaś złamanie konstytucji otwierałoby drogę do kolejnych wyłomów, nie wyłączając możliwości reformy statusu urzędu prezydenckiego. Bo próby takiej zmiany, mając na uwadze okazaną nielojalność prezydenta wobec rządzącej większości, wykluczyć nie można.
Demokracja, jak powiedział Abraham Lincoln, to rząd ludu, sprawowany przez lud i dla ludu. Prezydent wsłuchał się w głos ludu, wszystkich jego przedstawicieli, doradców i miał odwagę powiedzieć „nie" dla kierunku forsowanych, niekonstytucyjnych zmian. Zgłoszenie przez niego weta w tej sytuacji jest aktem przyzwoitości i roztropności. Zresztą przeforsowanie nawet na siłę zmian personalnych w SN wcześniej czy później doprowadziłoby do jeszcze większego konfliktu i społecznego niezadowolenia. Poza uchwaleniem ustaw trzeba byłoby je zrealizować, usunąć konkretnych sędziów, powołać nowych. Jedno jest pewne: zmiany te odbywałyby się nie w zaciszu politycznych gabinetów, lecz w atmosferze społecznego protestu i eskalacji społecznej frustracji.
Prezydent jednak wbrew euforii elit władzy sądowniczej i środowisk sędziowskich nie był konsekwentny.