62-letni działacz oszukał urząd podatkowy na co najmniej 28,5 mln euro. Jego proces trwał cztery dni. Skazany trafi za kraty, gdyż za przestępstwa podatkowe na kwotę powyżej 1 mln euro niemiecki Sąd Najwyższy zaleca karę więzienia bez zawieszenia. Sprawą prezesa najpopularniejszego klubu nad Renem żył cały kraj, przed sądem tłumnie zjawili się kibice Bayernu, czekając na werdykt. Medialnego show jednak nie udało się rozkręcić: sprawiedliwość spadła jak błyskawica.
Po przeczytaniu informacji o tym wydarzeniu myślą wróciłem na rodzime podwórko. Przypomniał mi się głośny przed laty proces FOZZ, w którym najpierw na skutek zmiany składu orzekającego, a później licznych sztuczek obrońców powstało poważne zagrożenie, że główni oskarżeni na samym finiszu procesu unikną kary, bo sprawa się przedawni.
Pamiętam sędziego Kryżego, który stawał na głowie, aby zdążyć. Skazanie aferzystów uznano za wielki sukces wymiaru sprawiedliwości, a sędzia Kryże, powszechnie wychwalany za heroizm w trakcie procesu, został wiceministrem. Po tej sprawie zapowiedziano zmianę procedury, aby nigdy już nie narażać autorytetu wymiaru sprawiedliwości w podobnych sytuacjach. Czas mijał. Zmieniały się rządy, ministrowie, zmieniała się też procedura karna, jako że przyspieszenie procesów było celem kolejnych ministrów. Potem, wracając do konwencji futbolowej, przyszedł proces „Fryzjera", domniemanego bossa mafii kręcącej od lat naszą Ekstraklasą. Dobrze pamiętam, jak sąd miesiącami walczył z absencjami chorobowymi oskarżonego, a tabloidy publikowały zdjęcia beztroskiego ?„Fryzjera" podczas spaceru.
W Niemczech skazanie znanej i ważnej w życiu publicznej postaci trwało cztery dni. Myślę i myślę, i rozgryźć tego nie potrafię. Czy naprawdę z naszym wymiarem sprawiedliwości musi być tak jak z pociągami PKP? Lecą lata, ba, całe dekady, a nic się nie zmienia. Ileż ton papieru wyprodukowali różni eksperci, naukowcy, znawcy tematu, mądre głowy i specjaliści od prostych rozwiązań, ile tysięcy godzin przedyskutowano na posiedzeniach, komisjach różnych gremiów. Ile analiz, i projektów ustaw, a później ich nowelizacji powstało... I co? I nic. Ile trzeba przejść, aby znaleźć się w punkcie wyjścia? Bo patrząc na statystyki czasu trwania procesu, od co najmniej dekady tkwimy w miejscu, a bywa i gorzej.
Pięćset kilometrów stąd można skazać w cztery dni, i nikt tam przez lata nie debatuje o reformowaniu i upraszczaniu. I pojąć tego nie potrafię.