Tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów przez media przelała się fala analiz na temat różnic dzielących elektoraty Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Część komentatorów odwoływała się do mapy Polski, którą jakby na pół przełamały wyborcze preferencje Polaków. Dominowało tłumaczenie, że za tak jednoznaczny wynik wyborczy odpowiedzialne są rozbiory.
[wyimek]Głosujące na kandydata PO Lubuskie i Zachodniopomorskie nie są znacząco lepiej wykształcone od wspierających kandydata PiS Białostockiego i Podkarpacia[/wyimek]
Ale posługiwanie się tym modelem do analiz współczesnej Polski jest mało adekwatne. Połowa obecnych województw (głównie tych zachodnich i północnych) w całości lub po części składa się z ziem, które w ogóle nie wchodziły w skład XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej. Nadto odwoływanie się do spuścizny rozbiorów daje niejednoznaczne wyniki. Przecież zdecydowana większość obecnych mieszkańców ziem odzyskanych pochodzi z dawnych Kresów, więc byli poddanymi cara Rosji. No i w tej chwili cały model się sypie: ziemie odzyskane poparły Komorowskiego, a w Kongresówce zwyciężył Kaczyński.
[srodtytul]Ciemnota i biedota[/srodtytul]
Prócz wspominania o zamierzchłej przeszłości w wypowiedziach ekspertów dominowała inna sztampa dotycząca dwóch istotnych wskaźników rozwoju cywilizacyjnego: wysokości dochodu narodowego na głowę mieszkańca i poziomu wykształcenia. Wedle tych wskaźników kandydata PiS poparli słabiej wykształceni i mniej zamożni. Wzorcowym przykładem takiej narracji był prof. Henryk Domański z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Jego opis elektoratu Kaczyńskiego można zmieścić w dwóch słowach: ciemnota i biedota.