Reklama
Rozwiń
Reklama

Robert Mazurek wspomina 10 kwietnia

Plan był prosty: szybkie zakupy na bazarze pod Halą Mirowską, potem centrum handlowe, bo córkom trzeba kupić jakieś tenisówki czy coś, w końcu idzie wiosna.

Publikacja: 07.04.2011 21:23

Robert Mazurek

Robert Mazurek

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

I szybko do domu, może gdzieś wyjedziemy. Na bazarze jakiś półgłówek sprzedający warzywa żartuje, że "Kaczory spadły", bo się pchały do Katynia i prezydentem będzie Tusk. Fuknąłem na niego, że żartów z Katynia jednak nie zniosę. Przymknął się.

W radiu wciąż jeszcze nic nie wiedzą. Gadają politycy, nudy, włączam Rolling Stonesów. Jestem jednym z pierwszych klientów, szybko kupujemy fantastyczne trampki i na Mokotów. Jeszcze w samochodzie znów radio. Katastrofa, płacz, chaos.

Już nie słucham Stonesów.

O Boże, tam na pewno był Janek Ołdakowski. Zawsze jeździł w takie miejsca z prezydentem. Dzwonię do niego, choć przecież wiem, że nie żyje, jak kretyn jakiś, histeryk. Co ja powiem jego żonie?! Odbiera Jaś, co mnie kompletnie detonuje. "Żyjesz? Aha, to zadzwonię później". Dzwonię po dwóch minutach, zebrałem myśli. Umawiamy się potem pod pałacem. Dojeżdżam do domu, żona mówi: "Idziemy pod pałac".

Stoimy. W ciągu pół godziny spotykamy tam chyba wszystkich przyjaciół. Z nikim się nie umawialiśmy, a wszyscy tam są. Dokładnie wszyscy, powtarzają: to niemożliwe, to jakiś nonsens, absurd. Dlatego nikt nawet nie płacze, bo to wszystko jest raczej jak koszmarny sen, a przez sen chyba się nie płacze.

Reklama
Reklama

Łzy przychodzą później. Najpierw z córką wchodzę do pałacowej kaplicy, gdzie jest jeszcze tylko jedna trumna, z ciałem prezydenta. Jesteśmy sami, to nie są chwile, które można przeżywać bez emocji. Potem będę tam jeszcze kilka razy, będzie Zośka z całą swoją klasą. I jeszcze później pogrzeb na Wawelu, w katedrze. Trochę beznamiętnie, bo obok głowy państw, politycy, kamery.

Biegam jak wioskowa płaczka z pogrzebu na pogrzeb, na każdym widuję te same twarze. Ale w końcu z Gosiewskiego za życia drwiłem niemiłosiernie, musiałem do niego pójść. I pożegnania znajomych, przyjaciół: Tomka Merty, Władysława Stasiaka, Janusza Kochanowskiego, którego strasznie mi brakuje.

Tak, wiem, ta żałoba już dawno się skończyła, dajmy temu spokój, czas na "X-Factor". Tylko że mnie, zapewne nie jednemu, wciąż wracają obrazy z tamtej cholernej soboty.

I szybko do domu, może gdzieś wyjedziemy. Na bazarze jakiś półgłówek sprzedający warzywa żartuje, że "Kaczory spadły", bo się pchały do Katynia i prezydentem będzie Tusk. Fuknąłem na niego, że żartów z Katynia jednak nie zniosę. Przymknął się.

W radiu wciąż jeszcze nic nie wiedzą. Gadają politycy, nudy, włączam Rolling Stonesów. Jestem jednym z pierwszych klientów, szybko kupujemy fantastyczne trampki i na Mokotów. Jeszcze w samochodzie znów radio. Katastrofa, płacz, chaos.

Reklama
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: A może czas na reset w sprawie edukacji zdrowotnej?
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Analiza
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński jest dziś w gorszej sytuacji niż Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Rzeczpospolita Babska – czy tylko kobiety odpowiadają za niską dzietność?
Analiza
Andrzej Łomanowski: To był tydzień porażek Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Opinie polityczno - społeczne
Vít Dostál, Wojciech Konończuk: Z Warszawy do Pragi bez uprzedzeń: jak Polska i Czechy stały się wzorem sąsiedztwa
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama