Byłem pod pałacem prezydenckim z rodziną i z dziećmi tak jak wielokrotnie chodziłem dwa lata temu i tak jak poszedłem rok temu, w rocznicę. Więcej nie pójdę. Żółte tulipany od moich córek dla pani Marii i tak po kilku godzinach zgarnęli śmieciarze od Hanny Gronkiewicz-Waltz, a moją żałobę postanowił politycznie zagospodarować Jarosław Kaczyński. Dziękuję, lekcję odebrałem, więcej nabrać się nie dam.
Nie zdzierżyłem
Wiem, nigdy nie ma dobrego czasu - i piszę to całkiem serio - by skrytykować towarzystwo z Krakowskiego Przedmieścia, Solidarnych 2010, obrońców krzyża i uczestników kolejnych miesięcznic. Zawsze mają pod górkę wyszydzani w wielonakładowej prasie, okpiwani przez dyżurnych telewizyjnych trefnisiów, pogardzani. Wariaci, paranoicy, smoleńska sekta, mohery - zawsze słabsi, pozbawieni głosu, skarykaturyzowani.
Jak z nimi polemizować, by nie przyłączyć się do chóru tych wszystkich, z którymi mi nie po drodze? Bo, mówiąc szczerze i dobitnie, w sumie wolę z babcią spod krzyża zgubić niż z mądralą z TVN znaleźć. Ale tym razem i ja nie zdzierżyłem.
Najpierw jednak gorzkie wyjaśnienie. Otóż do braku klasy - i jest to określenie najdelikatniejsze - obecnej władzy zdołałem się już przyzwyczaić. Gdy prezydent mojego kraju wysyła wieczorem, w przeddzień katastrofy swego ministra, by ukradkiem jak intruz złożył wieniec przed tablicą „upamiętniającą upamiętnienie", to bezradnie rozkładam ręce. Gdy premier i ministrowie na chybcika, w milczeniu, bez słów, bez chwili refleksji składają swe wieńce na mogiłach części ofiar, byle szybciej, byle mieć to za sobą, to cóż można powiedzieć? Że premierowi się śpieszyło? W taki dzień? Nie miał nic do powiedzenia? Że najważniejszą osobą podczas całej tej ceremonii i skądinąd jedyną, która zachowała się jak należy, był trębacz?
Jak to dobrze, że rząd ma jeszcze jakichś biskupów, z którymi na co dzień toczy wojenki, ale w takich chwilach się przydają, prawda? Oni zawsze odprawią mszę, powiedzą kilka słów, później wytłumaczą wiadomej gazecie, że nie chodziło im, broń Boże, o politykę, i załatwione. Godzinka i już, upamiętnienie dokonane, dostojnik może wracać do pracy. Po czymś takim prezydent jak zwykle jest dumny z siebie i z państwa, które - jak zawsze - zdaje egzamin. Ja pozostaję zażenowany.