Pewnego dnia kobieta, która sprzedaje nagietki i jajka zawiadamia cię, że ten pan od miodu już odszedł. – Będzie za tydzień? – pytasz, ale na widok jej miny zaskakujesz, że wypaliłaś jak Filip z konopi. Czas przywyknąć, że dziś nawet u prostej kobiecinki trudno liczyć na zwykłe słowo prawdy - „umarł". Uporczywa, codzienna obróbka katalogu pojęć na wersję pop, medialna, nieustanna krzątanina, podmiana słów daje efekty. Ryje berety.
Jednak, choć na świecie coraz mniej jest słów powagi i patosu, choć - jak uczą nas „artyści" ministra – krucyfiks jest kawałkiem drewna, a Biblia - jak orzekają sądy – tylko zadrukowanym papierem - to tego rodzaju rzeczy i ich różne święte nazwy rzekomo bez znaczenia muszą mieć wciąż niebanalną siłę rażenia.
Dowodem czego jest pocztówka, którą mam przed oczami. Mętne maziaje z napisem „Seasons greetings", czyli enigmatyczne, „sezonowe" życzenia na święta. Jakby kto zawiadamiał, że właśnie dostał w pracy tydzień urlopu. Jakby założył, że jestem zakutym, nietolerancyjnym łbem i zapienię się, śmiertelnie obrażę za słowa „Merry Christmas", czy „Wesołych Świąt". Jeśli przypadkiem trafił na niechrześcijanina, a więc, z tego wynika, szowinistę lub wyznawcę ateizmu, dla którego religia akuratnie jest obojętną fikcją. Taki nie pojąłby radości z pięknej, tradycyjnej kartki od znajomego innowiercy, która znaczy przecież: „Pomyślałem o tobie w święta". W świecie hipokrytów z zastępstwa szopki na świątecznej karcie wypada, zdaje się, nawet Mikołaj, choć od czasu komuny maluje się go jako ruskiego dziadka Mroza. W kolejce do wypadu stoją pewnie bałwanki i śniegowe gwiazdki. Wkrótce wizerunek gałązki świerku może okazać się religijnym policzkiem dla postępowego nienawistnika. Gdzieś komuś uwłacza już choinka.
Oto człowiek oświecony, wyswobodzony z religijnej fikcji stoi naprzeciw legendy bez znaczenia. Strach sezonowych życzeń jest jednak prawdziwy. Wielki jest lęk przed mocą betlejemskich scenek.