Na koncercie białoruskiego rapera Maksa Korża młodzież ze Wschodu bawiła się więcej niż żywiołowo. Doszło do „incydentów” (niedozwolone skakanie z trybun na płytę stadionu, potyczki z ochroną) zakończonych aresztowaniami. Największy zarzut dotyczy oczywiście pojawienia się wśród uczestników koncertu flagi OUN-UPA, przywołującej zbrodnie banderyzmu.
Nie chcę wybielać zachowania uczestników tego koncertu ani usprawiedliwiać przypadków złamania prawa. Nie tylko zresztą Polacy są oburzeni tymi zajściami – również wielu Ukraińców wyraża w internecie poczucie wstydu i żenady. Uważam jednak, że opisywane zdarzenia nie usprawiedliwiają tak brutalnych, nienawistnych komentarzy, tego powszechnego i jednogłośnego potępienia Ukraińców przez Polaków w mediach społecznościowych (epitety: „dzicz”, „bydło” to jedne z łagodniejszych).
Wszyscy Ukraińcy to banderowcy?
Banderowska flaga zadziałała niczym iskra – wywołała wybuch nienawiści etnicznej, uwalniając zakorzenione stereotypy (Ukraińcy – banderowcy) i resentymenty Polaków względem przybyszów z Ukrainy. A przede wszystkim – wracające jak bumerang – rozczarowanie ich „niewdzięcznością”.
Czytaj więcej
63 ukraińskich i białoruskich zadymiarzy zostanie wydalonych z Polski po incydentach na koncercie...
Przez tę flagę założono, że był to „koncert ukraiński” – mimo że występował na nim białoruski raper, a słuchaczami byli też Białorusini, przedstawiciele innych nacji bloku wschodniego, a także rozmaici fani Korża, którzy ściągnęli do Warszawy z całej Europy. Mimo to uznano, że to uchodźcy wojenni z Ukrainy, imigranci z trawionego przez wojnę kraju urządzili sobie pokaz siły na naszym – narodowym, nomen omen – stadionie. I zamiast siedzieć cicho w podziękowaniu za gościnę, płacząc nad losem Ukrainy, dziko sobie w Warszawie harcowali.