To, że wojna polsko-polska przeniosła się na teren kultury masowej, to żadna nowość. Co więcej, jest to w jakimś sensie zrozumiałe. Dzieła popkultury od dobrych 100 lat służą celom politycznym i promują jakąś wizję świata. Także u nas. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, polscy artyści mówią dziś niemal jednym głosem. Są politycznie poprawni, antyreligijni i afirmują mniejszości (seksualne oraz rasowe). Wbrew temu, co często słyszymy, taka postawa nie wymaga żadnej odwagi. A to, że w naszym kraju akurat rządzi PiS, niczego nie zmienia. Ważne, po której stronie są media i większość ich odbiorców. Można być w Polsce gwiazdą i zarabiać miliony, nie pojawiając się w mediach publicznych i krytykując rząd. Każdy ma wybór. Poza tymi, którzy nie żyją.

Czytaj więcej

„Marusarz", czyli brudna chata z TVP

Piszę te słowa po lekturze wywiadu, jakiego udzielił „Rzeczpospolitej" syn Stanisława Marusarza. Rozumiem, że niechęć do TVP odbiera czasem trzeźwy osąd, ale lista zarzutów postawionych twórcom filmu „Marusarz. Tatrzański orzeł" (który miał świetną, ponad 2-milionową, oglądalność!) jest kuriozalna. Syn bohaterskiego kuriera (i legendy polskiego narciarstwa w jednym) ma np. pretensje o to, jak pokazano rodzinny dom Marusarzów, albo kwestionuje scenę z rywalem, który pomagał jego ojcu kleić narty. Wśród wymienionych „błędów" od biedy jeden można uznać za błąd (dwóch nieistniejących braci matki bohatera). Każdy rozsądny człowiek wie jednak, że w kinie nie można dokładnie odwzorować życia. Twórcy muszą zbudować jakąś dramaturgię kosztem faktów.

Oczywiście rodzina bohatera inaczej ogląda opowieść o jego losach niż pozostali widzowie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę pretensje dotyczą tego, że film zrealizowała TVP. I że producenci nie zapytali rodziny o zgodę. Sam jako autor tekstów biograficznych kontaktuję się z rodziną, ale jeśli chodzi o osoby publiczne, nie ma takiego obowiązku. A po tym, co syn Marusarza mówi, nietrudno się domyślić, dlaczego twórcy woleli tego uniknąć.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy spadkobiercy czy rodziny sprzeciwiają się rozmaitym inicjatywom telewizji publicznej. Niektóre (np. Grzegorza Ciechowskiego, Kory czy Wojciecha Młynarskiego) są znane. Nie byłoby problemu, gdyby media komercyjne były zainteresowane realizacją podobnych produkcji. Niestety, nie są. Wybór jest prosty: TVP albo nic. Ja osobiście uważam (i ten pogląd podziela chyba Agata Passent, dzięki której powstał hitowy serial „Osiecka"), że coś generalnie jest lepsze niż nic.