Kto ma prawo do żalu

Nie można się zgodzić na szantaż śmiercią i żałobą. Katastrofa z 10 kwietnia nie przydaje politycznym oponentom prezydenta znamienia moralnego grzechu – pisze filozof prawa

Publikacja: 22.04.2010 01:35

Kto ma prawo do żalu

Foto: Fotorzepa, Justyna Cieślikowska

Red

W narodowej rozmowie po tragedii, jaka wydarzyła się 10 kwietnia, pojawił się też niedobry, niebezpieczny ton – ton, który ostrym zgrzytem zakłóca nastrój powagi, smutku i żałoby. To ton odmawiania prawa do wyrażaniu żalu po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i wielu innych wspaniałych ludzi, ale tu chodzi głównie o niego) tym, którzy wcześniej byli jego politycznymi oponentami i krytykami. To ton spisywania aktu oskarżenia przeciw tym, którzy w polskich sporach przed 10 kwietnia byli po drugiej stronie politycznej barykady niż tragicznie zmarły prezydent. To ton zawłaszczania prawa do patriotycznego wzruszenia przez tych, którzy z prezydentem i z partią, z której się wywodził, politycznie się zgadzali.

Ten ton pojawił się w różnych wersjach i w różnych melodiach. W wersji łagodnej znalazł się w komentarzu Pawła Lisickiego („Żałoba i kicz pojednania”, „Rz” z 13 kwietnia), który zadaje sobie sarkastyczne pytanie: „Skąd ten płacz powszechny? Skąd rozpacz na tylu twarzach? Jak to się stało, że śmierć tego polityka nagle spowodowała wybuch tak wielkiego narodowego współczucia?” – po czym odpowiada: „nie do końca czyste sumienie”. Przypisując ludziom rozpaczającym po tragedii kwietniowej – a w każdym razie tym spośród nich, którzy wcześniej prezydenta krytykowali – „nieczyste sumienie”, Lisicki sugeruje, że wcześniejsza krytyka była czymś moralnie nagannym.

[srodtytul]Długi akt oskarżenia[/srodtytul]

W dużo silniejszym natężeniu, w akompaniamencie złości, agresji i inwektyw, ten sam ton pojawił się w artykule Zdzisława Krasnodębskiego („Już nie przeszkadza”, „Rz” z 14 kwietnia), który pod adresem krytyków zmarłego prezydenta dziś opłakujących tę śmierć kieruje pogardliwe, obraźliwe słowa: „Miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf”, po czym informuje ich, że nimi „gardzi”.

W długiej litanii przewin, jakie im zarzuca, a które mają się rzekomo składać na „falę nienawiści” zalewającą prezydenta, znalazła się i krytyka polityki zagranicznej prowadzonej przez minister Fotygę, i zarzut odwlekania podpisania traktatu lizbońskiego, i niezgoda na potraktowanie w sprawach ceremonialnych Władysława Bartoszewskiego i Adama Michnika – to wszystko wypomniane jak leci, obok takich kwestii jak małpki z alkoholem.

Okazuje się teraz, że każdy polityczny argument sformułowany przeciw Lechowi Kaczyńskiemu w czasach, gdy był prezydentem i podejmował wszak decyzje polityczne, a zatem kontrowersyjne, może się teraz stać częścią aktu oskarżenia spisanego przez samozwańczych dziedziców schedy po nim.

Otóż nie – na taki szantaż śmiercią i żałobą zgodzić się nie można. Straszna katastrofa z 10 kwietnia nie unieważnia ex post politycznych podziałów w Polsce i nie przydaje politycznym oponentom prezydenta w sprawach, które wylicza Krasnodębski, znamienia moralnego grzechu. Jak napisał w jednej z debat internetowych pan Witold Repetowicz: „To jest tragedia OGÓLNONARODOWA. I dlatego nie trzeba zmieniać poglądów politycznych, by przeżywać żałobę po prezydencie RP”. Polityczne rozgrywanie tej śmierci jest nie tylko moralnie haniebne, jest także – co gorsza – mało rozumne.

Z dwóch przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że zdradza głęboką niechęć do podstawowej zasady demokracji, jaką jest głęboki, nieredukowalny pluralizm poglądów, a co za tym idzie – trwałość politycznego sporu w demokracji. Prezydent w ustroju, który nie sprowadza tego urzędu do funkcji czysto symbolicznej i ceremonialnej, jest w sposób nieuchronny stroną tego sporu (a właściwie wielu sporów, które przecież nie zawsze się ze sobą zazębiają; ja np. prezydenta Kaczyńskiego w pewnych sprawach krytykowałem, a w innych – pochwalałem), a zatem – także obiektem uprawnionej krytyki.

[srodtytul]Krytyka to nie obelgi[/srodtytul]

Podkreślam – krytyki, a nie obelg. Tyle że ci, którzy dziś odmawiają politycznym oponentom Lecha Kaczyńskiego prawa do żalu, mieszają i wrzucają do jednego worka gorszące obelgi z całkowicie uprawnioną krytyką. Pewno, że obrażać nie należy nikogo – tym bardziej prezydenta uosabiającego majestat państwa. Ale w polskiej debacie politycznej, przebiegającej często w rejestrach niskich i nikczemnych, z paskudnych obelg, insynuacji i fałszu nikt nie był wyłączony: ani prezydent, ani politycy PiS, ani Platformy, ani lewicy.

I nie jest tak, że to tylko prezydent i PiS byli obiektem „fali nienawiści”. Tak pisząc, prawicowi autorzy wzywający dziś krytyków prezydenta do milczenia sugerują milcząco, że nie istniały tytuły prasowe i media, które – mówiąc łagodnie – nie uczestniczyły w tej „fali nienawiści”, że nie było „Rzeczpospolitej”, „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, TVP, Polskiego Radia, Radia Maryja itp. Takie lekceważenie miejsca tych mediów – na pewno niestanowiących części antyprezydenckiej koalicji – w polskim dyskursie publicznym jest dla nich głęboko niesprawiedliwe.

[srodtytul]Paradoksalna obrona[/srodtytul]

Druga przyczyna, dla której uważam argumentację dzisiejszych „obrońców” pamięci po prezydencie za nierozumną, związana jest z osobliwym paradoksem. Odmawiając wczorajszym oponentom politycznym prezydenta prawa do wyrażania – także publicznie – żalu po tej tragicznej śmierci, milcząco, choć pewno mimowolnie, wspierają teorię, że Lech Kaczyński był tylko „ich” prezydentem. Zawłaszczając sobie dziś prawo do żałoby i rozpaczy, przypisując nieczyste sumienie, hipokryzję i dwulicowość pogrążonym w bólu politycznym oponentom PiS, wzmacniają teorię, że prezydent Kaczyński był tak naprawdę prezydentem tylko części Polski – tej, która na niego głosowała.

Takie rozumienie roli urzędu prezydenckiego jest niezgodne z zasadami demokracji – i chyba także niesprawiedliwe dla samego Lecha Kaczyńskiego. Na taką ocenę polityczną, spokojną i wyważoną, przyjdzie jeszcze czas. Dziś, gdy jesteśmy w żałobie – która trwa dłużej niż oficjalna żałoba narodowa – należy przynajmniej obronić pamięć prezydenta przed takimi jej „obrońcami”, którzy w swej argumentacji milcząco przypisują go do jednego tylko stronnictwa politycznego.

I jeszcze jedno. Poza głęboką nierozumnością owej argumentacji pozostaje sprawa czysto ludzka, z zakresu etyki, a nie polityki. Niektórzy ludzie zrozpaczeni śmiercią 10 kwietnia (śmiercią, która wszak była tragicznym udziałem nie tylko pary prezydenckiej) znali dobrze i lubili prezydenta jako człowieka, a jednocześnie spierali się z nim w sprawach politycznych. Akurat ja należałem do tej kategorii, nie tak znowu wąskiej. Doświadczałem też satysfakcji, że Lech Kaczyński (z którym się znaliśmy na długo, zanim objął urząd) nie przekładał naszych różnic politycznych na sferę koleżeństwa. I nikt – bez względu na to, jak gorliwie i skwapliwie popierał prezydenta w jego politycznych decyzjach i wyborach – nie będzie mi dzisiaj dawał lekcji, czy mam prawo wyrazić żal, smutek i rozpacz z powodu tragedii z 10 kwietnia.

[i]Autor jest profesorem filozofii prawa Uniwersytetu w Sydney i profesorem Centrum Europejskiego na Uniwersytecie Warszawskim[/i]

[ramka][srodtytul]Pisali w „Rz”[/srodtytul]

[b]Paweł Lisicki[/b]

[i][b][link=http://www.rp.pl/artykul/461245.html]Żałoba i kicz pojednania[/link][/b][/i]

13 kwietnia 2010

[b]Zdzisław Krasnodębski[/b]

[i][b][link=http://www.rp.pl/artykul/461351_Juz_nie_przeszkadza.html]Już nie przeszkadza[/link][/b][/i]

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku