Rz: Panie premierze, kto ma prawo powoływać się na dziedzictwo ofiar katastrofy pod Smoleńskiem?
Myślę, że nikt. W końcu nie mamy do czynienia z żadną dynastią, żeby powoływać się na jakieś dziedzictwo. Na pokładzie prezydenckiego samolotu było wiele wspaniałych osób z różnych obozów politycznych i różnych środowisk. Wszystkim nam ich bardzo brakuje, ale trudno mówić o jakimś wspólnym dziedzictwie tych ofiar. Co najwyżej może to jedynie dotyczyć prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Dlaczego akurat jego?
Jego zwolennicy mogą powoływać się na jego dzieło. Tym bardziej że on wyznaczał jakiś kierunek w budowie polskiego patriotyzmu. W trakcie swojej prezydentury bardzo dużą wagę przywiązywał do polityki historycznej. Nadawał ordery i odznaczenia. Organizował uroczystości mające uczcić ważne polskie rocznice. Miał też swój własny pomysł na prowadzenie polityki zagranicznej Polski, zwłaszcza polityki wschodniej. Nie wszyscy się w 100 proc. z tą polityką Lecha Kaczyńskiego zgadzali, ale trudno było jej odmówić pewnej wyrazistości. Jednak także w tym przypadku nie mówiłbym o jakimś szczególnym dziedzictwie, gdyż uważam, że to jest jednak zbyt duże słowo. Raczej mówmy o pewnym programie pana prezydenta, który – jak rozumiem – PiS chciałby dalej realizować... Moim zdaniem o wspólnym dziedzictwie możemy mówić jedynie w przypadku pamięci o Katyniu.
Pamięci o Katyniu?