Coraz trudniej dyskutować o polskiej polityce. Coraz trudniej ją analizować. Kilka lat temu wydawało się, że powodem jest to, iż daliśmy się wciągnąć w wojnę polsko-polską, udzielając zbyt silnego wsparcia jednej ze stron. Jednak sytuacja się zmieniła, coraz trudniej znaleźć zwolenników Tuska, coraz trudniej fanów Kaczyńskiego. Po obu stronach rośnie świadomość słabości obu liderów, coraz częściej opisywani są jako mniejsze zło, jako kiepska odpowiedź na coś jeszcze gorszego.
Mimo to, analizując bieżące wydarzenia, pozostajemy zakładnikami bijatyki między PiS i Platformą. Chociaż coraz więcej publicystów wypisuje się z logiki wojny polsko-polskiej na poziomie indywidualnego poglądu, to jednak pozostają jej zakładnikami w sferze publicznie formułowanej diagnozy. Dzieje się tak dlatego, że wymusza to na nas ogólny schemat wszelkiej politycznej dyskusji, bez względu, czy toczy się ona w Polsce czy gdzie indziej. A mianowicie, że tematem dyskusji jest spór między władzą a opozycją, a metodą prowadzenia tej dyskusji jest przyznawanie racji bądź jednej, bądź drugiej stronie.
[srodtytul]Dobre relacje z trójkątem[/srodtytul]
Ten naturalny schemat analizy polityki ma jedną wadę – zakłada, że któryś z graczy tę rację ma. Albo że racja rozłożyła się między nimi. Co się jednak dzieje, gdy racji nie ma ani rząd, ani opozycja? Gdy władza na przykład kłamie, a opozycja bajdurzy? Jeśli sprawa jest naprawdę ważna, dość szybko pojawia się czynnik trzeci, który naprawia równowagę. Z reguły będzie to trzecia partia, która dzięki trafnej diagnozie staje się głównym oponentem władzy i znowu racja może być odnajdywana na linii sporu władza – opozycja.
[wyimek]Żyjemy w świecie, w którym krytycznie analizuje się politycznych wrogów i próbuje się nie patrzeć na politycznych przyjaciół, aby nie dostrzec ich małości[/wyimek]