„Gdyby jeszcze było wiadomo, co robić!" – martwi się prof. Zdzisław Krasnodębski w swoim tekście o roli naszego kraju w Unii Europejskiej ("Polska w najdalszym kręgu", "Rz", 26.08).
Autor rysuje w ponurych barwach mechanizmy funkcjonowania UE, pisze o zafałszowanej idei solidarności oraz o aroganckiej postawie Berlina i Paryża. Według niego dwaj najpotężniejsi gracze w Europie traktują przywódców innych państw członkowskich oraz brukselskich biurokratów jako pokornych wykonawców ich woli, "noszących teczki" za swoimi pryncypałami.
Krasnodębski krytykuje także premiera Donalda Tuska, twierdząc, iż w każdej bez mała kwestii zgadza się ze stanowiskiem Berlina: "Trzeba tylko odczekać, co zadecyduje nasz zachodni sąsiad, a potem ogłosić, że takie właśnie było stanowisko polskiego rządu, i konsekwentnie mówić o sukcesie".
Prawie równi wobec prawa
Opis ten jest w dużej mierze zgodny z rzeczywistością, choć fragmentami gorącokrwista publicystyka niepotrzebnie bierze górę nad chłodną analizą.
Profesor pokazuje Niemcy i Francję jako państwa, które trzęsą Unią, niezważające na interesy swoich partnerów i stojące niejako ponad prawem. Owszem, Niemcy i Francuzi mają na Starym Kontynencie największe wpływy i wykorzystują je niekiedy brutalnie. Pamiętajmy jednak, że acquis communautaire obowiązuje wszystkich członków UE bez wyjątku, nawet jeśli mamy wrażenie, iż niektóre kraje są nietykalne.