Bulwersująca wypowiedź Janusza Palikota o tym, że Polacy powinni wyrzec się polskości, powinna była paść w innym gronie niż to, które tworzą czołowi politycy lewicy. Oni bowiem raczej nad polskością się nigdy nie zastanawiali. Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller to pragmatycy władzy, a nie ideolodzy kontrkultury. Polskość natomiast była 25 lat temu przedmiotem krytycznej refleksji młodego historyka z Gdańska Donalda Tuska. I to chyba obecny premier jest właściwym partnerem Palikota w tej sprawie.
Polskość to nienormalność?
Przywołajmy opinię Tuska z ankiety „Znaku" (11 – 12/1987), wokół której narosły nieporozumienia. Traktowany jest on jako dowód na pogardliwy stosunek dzisiejszego szefa rządu do polskości. Na potwierdzenie tego przytaczany jest zazwyczaj początkowy fragment, w którym autor przywołuje obrazy wielkich wydarzeń historycznych, by to skwitować słowami: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło -ponuro -śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu".
Ale przecież wydźwięk opinii Tuska nie był jednoznaczny. Pod koniec tekstu czytamy: „Bo choć polskość wywołuje skojarzenia kreślone przez historię, jest ona przecież dzianiem się, jest niepewnym spojrzeniem w przyszłość. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę – tak po polsku, patetycznie – że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem".
Tymczasem Palikot nie hamletyzuje. Wystarczy sięgnąć po jego manifest „Ludzie, literatura, polityka – gęba urazów" („Gazeta Wyborcza", 21 – 22.08.2010), który można potraktować jako trop do wyjaśnienia, o co chodzi z tym – być może tylko prowokacyjnym – namawianiem do wyrzekania się polskości.
Palikot, śledząc polską debatę publiczną po katastrofie smoleńskiej, wskazuje literaturę jako główny czynnik warunkujący postawy polityków. Zdaniem skandalisty problemem jest romantyzm, który w Polsce połączył krzyż z narodem.
Antypolityczny Gombrowicz
Ilustracją duchowego zniewolenia Polaków ma być scena z „Trans -Atlantyku" Gombrowicza. Bohaterowie są w niej przymuszani do ślepego posłuszeństwa wobec Związku Kawalerów Ostrygi i nie próbują się buntować. „W tym znieruchomieniu wobec możliwego zarzutu o zdradę, o ucieczkę, o niebycie we wspólnocie cierpienia – w tym tkwi niemoc polityki" – stwierdza Palikot. I zachęca do walki z dziedzictwem romantyzmu, które, według niego, nie pozwala Polakom zdobyć się na indywidualną wolność, wyrażającą się – jak możemy się domyślać – chociażby w szydzeniu z żałobników zgromadzonych pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim.
Tak więc Palikot nawiązuje do myśli prekursora europejskiej nowej lewicy Antonia Gramsciego. Ten włoski filozof uważał, że zwycięstwo marksizmu w sferze polityki jest możliwe tylko jako rezultat zwycięstwa tej koncepcji w sferze kultury. Parlamentarzysta chcący przemieniać świadomość Polaków za pośrednictwem kanonu lektur nie jest więc oryginalny. Ale czy naprawdę Gombrowicz może być właściwym patronem nowolewicowej rewolucji?
Frapująco kwestię tę podejmuje Agata Bielik -Robson w znakomitym eseju „Mięsem w strukturę" („Europa – Tygodnik Idei", 13/2004). Tytułem dygresji warto zaznaczyć, że w roku 2010 wzięła ona udział jako panelistka w kongresie założycielskim Ruchu Poparcia Palikota i wyraziła entuzjazm dla takiego pojmowania wolności, jakie zaprezentował założyciel partii. Z kolei sześć lat wcześniej Bielik -Robson zachwycała się zjadliwymi uwagami Gombrowicza, zawartymi w ostatnim tomie jego „Dzienników" pod adresem myślicieli francuskiej nowej lewicy.
Takim filozofom jak Michel Foucault czy Jacques Derrida Gombrowicz zarzucał przeteoretyzowanie wizji świata oraz przede wszystkim sprowadzenie człowieka do poziomu bezdusznego cyborga. W „Dziennikach" pada następujące oskarżenie: „Zupełnie dziecinne lekceważenie bólu jest u podstaw tego niezmordowanego układania klocków intelektualnych. Jeśli już sartrowska wolność nie czuje bólu, nie dość się go lęka, to te dzisiejsze obiektywizmy robią wrażenie czegoś spłodzonego w stanie znieczulenia".
Fakt, Gombrowicz upomina się o duchowy wymiar człowieczeństwa bynajmniej nie z pozycji tradycyjnego katolika. Stawia przecież nowolewicowe konstrukty myślowe na równi z religią. Dla niego najważniejsze jest „mięso" jako egzystencjalne doświadczenie bólu przeciwstawiane wszelkim doktrynom: religijnym i świeckim, konserwatywnym i progresywistycznym. Ale przecież ta demonstracja antypolityczności nie ma nic wspólnego z takimi działaniami jak walka partyjnej koleżanki Palikota Wandy Nowickiej o prawo do aborcji.