Tuż po wybuchu afer hazardowej i stoczniowej w 2009 roku opozycja zarzuciła premierowi, że nie walczy z korupcją. Donald Tusk bardzo się oburzył i zapewnił, że to nieprawda. Przyrzekał, że z korupcją walczy, więcej nawet - to z jego inicjatywy powstała specjalna „tarcza antykorupcyjna", czyli koalicja służb specjalnych mająca na celu m.in. monitorowanie najważniejszych procesów prywatyzacyjnych.
"Tarczą szybko zainteresowały się organizacje pozarządowe, które zażądały od Kancelarii Premiera protokołu jej powołania. Gdyby nie ich upór, może nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że „tarcza antykorupcyjna" była zwykłą ściemą - po dwóch latach sądowych batalii KPRM został zmuszony do opublikowania protokołu odprawy służb u Donalda Tuska. I co się okazało? Że rzucono w nim pomysł monitorowania prywatyzacji. Tylko tyle. Tarcza więc istniała, owszem, tyle że wyłącznie jako jedna z wielu przedmiotów protokołowanej rozmowy. Nic poza tym.
Dobrze to pokazuje, jak w istocie wygląda walka rządu Donalda Tuska z korupcją. W deklaracjach wszystko jest piękne, zapewnieniom, że nad wszystkim czuwają odpowiednie służby, nie ma końca. Ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że wszystko jest wyłącznie na papierze.
Gdzie są służby
Na oskarżenia o niewystarczającą walkę z korupcją premier zawsze reaguje alergicznie. By móc pokazywać, że traktuje tę sprawę serio, powołał specjalny urząd ministra ds. walki z korupcją. Ministrem została Julia Pitera. I mimo najlepszych chęci (prócz, rzecz jasna, dwóch milionów, które jej urząd kosztował podatników), z jej prac niewiele zostało.
W drugiej kadencji z jej urzędu w ogóle zrezygnowano.