„Rzeczpospolita”: Czy afera związana ze sprzedażą działki istotnej z punktu widzenia budowy CPK jest dla Konfederacji takim, cytując klasyka, „politycznym złotem”? PiS i KO nawzajem obarczają się winą, a Konfederacja – ustami Sławomira Mentzena – podsumowuje sprawę mówiąc, że „PiS ukradł działkę, a PO to tuszowało”.
Krzysztof Szymański: Nie chciałbym, żebyśmy rozpatrywali tę sprawę jako „polityczne złoto” czy żebyśmy szukali beneficjentów. To jest przede wszystkim pewna tragedia dla społeczeństwa polskiego. Mówimy o bardzo istotnym projekcie strategicznym, o czymś, co miało być ogromnym kołem zamachowym dla nas. A zderzamy się po raz kolejny z nieprawidłowościami. Stąd nasze stanowisko wynika z troski przede wszystkim o dobro wspólne, o to, żeby Polska się rozwijała. Jeśli mielibyśmy poszukiwać jakiejś metafory określającej sytuację, jest to wystawienie nam piłki. Słyszałem określenia, że to jest afera KOWR-u. Ja bardzo nie lubię takiej dehumanizacji porażek. Nagle się okazuje, że każda porażka jest sierotą i nikt się do niej nie chce przyznać. A przecież był jakiś nadzór, było kierownictwo polityczne. To nie jest afera KOWR, tylko afera nadzoru politycznego z czasów, gdy doszło do sprzedaży działki. Ale nie żyliśmy od tego czasu w próżni. Obecny rząd już prawie dwa lata sprawuje władzę, miał wszelkie możliwości ku temu, żeby tę transakcję odwrócić, coś w tej sprawie zrobić. Dla mnie przykra jest sytuacja, że potrzebujemy w Polsce dziennikarza, aby na wierzch wyszły nieprawidłowości. Dla mnie oznacza to, że nadzór nad instytucjami jest niedostateczny. Jeżeli pomyślność państwa polskiego stoi na dziennikarzach, którzy przecież nie mają dostępu do wszystkich dokumentów, to jesteśmy w jakiejś imitacji sprawowania władzy.
Czytaj więcej
Działka w Zabłotni niezbędna do budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego wraca do zasobu Skarbu P...
Czy wierzy pan byłemu pełnomocnikowi ds. budowy CPK Marcinowi Horale i ministrowi rolnictwa Robertowi Telusowi, że nic nie wiedzieli o sprawie?
Patrząc na to, jak przebiegał proces sprzedaży, nie sposób nie odnieść wrażenia, że nosi to znamiona jakiegoś procederu korupcjogennego. Każdy, kto próbował zrealizować jakąkolwiek inwestycję, zderzył się z pewnymi terminami, z całą machiną biurokratyczną i wie, że nie sposób jest przeprowadzić tego rodzaju transakcji w tak błyskawicznym tempie. Stąd płynie dla mnie oczywisty wniosek: musiała być interwencja zewnętrzna, jakiś nacisk na to, ażeby ta transakcja przebiegła jak najszybciej. Pytanie skąd pochodził ten nacisk, jak wysoko ta decyzja sięgała. Nie możemy wykluczyć, że minister rolnictwa o tym wiedział, bo resort rolnictwa musiał wyrazić zgodę na sprzedaż. Ten, kto zarządza, ponosi pełną odpowiedzialność, również za efekty pracy swojego zespołu. Z kolei jestem w stanie sobie wyobrazić, że Marcin Horała nie sprawował bezpośrednio pieczy nad tą sprawą, bo nad wszystkim naraz być może sprawować jej się po prostu nie da. To jednak pokazuje brak kontroli operacyjnej nad realizowanym projektem. Jeżeli pełnomocnik CPK nie był w stanie zabezpieczyć sobie gruntów, to znaczy, że nie wykonał prawidłowo swojej roboty.
A co się stało pana zdaniem po stronie obecnego rządu? Wydaje się, że ta sytuacja dla nich powinna być korzystna, mogliby ją politycznie wykorzystać, gdyby nagłośnili ją w 2024 roku albo przed wyborami prezydenckimi.
Na początek zastrzeżenie, że ja oczywiście nie mam pojęcia, jaka jest motywacja. Natomiast nie bez znaczenia jest fakt, że ten konkretny przedsiębiorca (chodzi o kierownictwo spółki Dawtona – red.) wspierał finansowo środowisko Koalicji Obywatelskiej, więc być może nie chcieli otwierać tego tematu, żeby sobie nie narobić trochę problemów. Być może oceniali, że sprawa nie ma tak dużego potencjału politycznego, bo najróżniejszych nieprawidłowości i afer przez osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości trochę się nazbierało.