Za dawnych czasów - które, mam wrażenie, mogłyby się nawet podobać antyklerykałom z „Newsweeka" - SB miała trzy sposoby na łamanie księży. Korek, worek i rozporek - czyli pijaństwo, przekręty i kobiety.
Jeśli przełożymy tę esbecką metodę na realia obecnej polityki, to od razu możemy skreślić korek i rozporek. To na publikę nie działa. Korek, oczywiście w pewnych granicach, nie rusza. Swój chłop, lubi sobie chlapnąć. Nie on jeden.
Przy rozporku jest trochę inaczej, ale też nie jest to zabójcza broń. Większość wstydzi się o tym mówić. A jak ktoś zacznie, to zostanie szybko zakrzyczany, że jest chamem, który zagląda ludziom do łóżek.
Za to worek to co innego. To bomba atomowa. Polityków podejrzewa się, że powszechnie kradną, a przynajmniej ciągną pod siebie. Zatem, gdy pojawi się ten zarzut, choćby jego cień, oznacza to bardzo poważne zagrożenie.
Za miskę ryżu
Tak jest z dzisiejszym sezonem na ujawnianie krewnych i znajomych królika zatrudnionych z politycznego klucza. To ludzi rusza, nie tylko dlatego, że „złodzieje tuczą się państwowymi pieniędzmi". Rusza, bo każdy nieszczęśnik bez układów wie, co to jest bezrobocie. Albo sam go zaznał, albo dziecko szuka pracy, albo ktoś inny bliski od dawna nie ma roboty.