Papież Franciszek nie żartuje

Kardynałom watykańskim zapaliło się pomarańczowe światło dopiero wtedy, gdy nowy papież zapowiedział, że likwiduje ich dodatkowe wynagrodzenie, 2,1 tys. euro miesięcznie – pisze publicysta

Publikacja: 06.05.2013 20:21

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik PG Piotr Guzik

Po krótkim karnawale, jakim zawsze jest wybór nowego papieża, wszystko miało powrócić do starych, dobrze znanych kolein. Papież Bergoglio miał się skupić na modlitwie i niedzielnych Aniołach Pańskich, a watykańscy kardynałowie na zarządzaniu kurią. Dlatego też kurialiści przymykali oko, gdy na fali entuzjazmu papież zachowywał się niestandardowo: przykładowo, chodzi w starych spodniach. Kardynałowie się uśmiechali, gdy biskup Rzymu postanowił, że nie przeprowadzi się do papieskich apartamentów, ale zamieszka w Domu św. Marty. Machali ręką, gdy papież sam dzwonił do swoich znajomych z Argentyny...

Gwałty na przesłaniu

Kardynałom watykańskim zapaliło się pomarańczowe światło dopiero wtedy, gdy Franciszek zapowiedział, że likwiduje ich dodatkowe wynagrodzenie – 2,1 tys. euro miesięcznie. Byli w lekkim szoku, gdy grzmiał, że w Kościele nie brakuje karierowiczów, którzy są na podobieństwo „złodziei i zbójów”, „okradających Jezusa z chwały”. Nie bardzo rozumieli sens powołania strategicznego zespołu kardynałów doradców, który będzie pomagał Franciszkowi w zarządzaniu Kościołem. I przecierali oczy ze zdumienia, jak w czasie spotkania z rzymskimi purpuratami Franciszek zdecydował: „więcej głoszenia Ewangelii, mniej biurokracji”.

Dziś już kardynałowie rzymscy wydają się co najmniej przerażeni, gdyż wiedzą, że Franciszek swoją posługę rozumie i praktykuje jako służbę, a nie tylko jako nauczanie ex cathedra i rządzenie poddanymi. Że chce zmienić Kościół w taki sposób, by powrócił on – a szczególnie jego pasterze – nie tylko do głoszenia Ewangelii, ale do życia podług niej.

Cóż to by dokładnie miało znaczyć? Zgoda, Franciszek wykorzystał swoje momentum. Bo w Watykanie już stał się „cud”. Styl posługi nowego papieża w ciągu zaledwie kilku tygodni zaowocował tym, że zaczęto mówić nie o watykańskich aferach, przeciekach z Kurii Rzymskiej czy kardynalskich frakcjach, ale o... Dobrej Nowinie. Fakt, że w centrum życia duszpasterskiego Franciszka są biedni i ubodzy, sprawia, że Kościół na nowo, choć z trudem, odkrywa tych, „którzy się źle mają”, a których Biblia symbolicznie określa mianem sieroty, wdowy i cudzoziemca.

Nowy papież wręcz krzyczy, by dotarło to do uszu „książąt Kościoła”, iż chce budować „Kościół biedny i dla biednych" – Kościół, o który upominał się II Sobór Watykański. Parafrazując słynne zdanie Jana Pawła II, który mówił, że „człowiek jest drogą Kościoła”, motto pontyfikatu Franciszka mogłoby brzmieć: „Ubodzy są drogą Kościoła!”.

Ten nowy styl i zmiana akcentów w nauczaniu, które Franciszek wyznacza funkcji papieża, słyszeliśmy już w homilii inaugurującej pontyfikat, czyli duszpasterskim exposé. Choć, co oczywiste, wtedy traktowano te słowa raczej jako zagrywkę PR-ową niż rzeczywistą zmianę kościelnej polityki.

Mało, podług tej logiki słowa papieża odbierali też rodzimi biskupi, szybko łagodząc ich radykalizm. Przykład sztuki interpretacyjnej zdradził chociażby bp Wojciech Polak, sekretarz episkopatu, tłumacząc maluczkim: „Kościół jest wezwany do solidarności z ludźmi ubogimi, ale nie jest jedną z wielu organizacji charytatywnych; jego najważniejszym zadaniem jest głoszenie zbawienia i Ewangelii”.

Co z pewnością, mimo rozmaitych „gwałtów interpretacyjnych” na przesłaniu papieża, jest sednem przesłania „nowego Franciszka”? To przesłanie kryje się w słowie: troska. Papież mówił w homilii rozpoczynającej pontyfikat: „chodzi o opiekę nad całą rzeczywistością stworzoną, pięknem stworzenia, jak nam to mówi Księga Rodzaju i jak to nam ukazał św. Franciszek z Asyżu: to poszanowanie każdego Bożego stworzenia oraz środowiska, w którym żyjemy. Jest to strzeżenie ludzi, troszczenie się z miłością o wszystkich, każdą osobę, zwłaszcza o dzieci i osoby starsze, o tych, którzy są istotami najbardziej kruchymi i często znajdują się na obrzeżach naszych serc”.

Tak oto Franciszek zarysował nową politykę troski, którą dziś chce uczynić leitmotivem swego pontyfikatu. Papież mówi tak, jakby się naczytał włoskiego filozofa Gianni Vattimo, który z kolei w autobiograficznej książce przekonywał: „jedynym prawdziwym grzechem jest niesłuchanie innego – brak troski”. To dziś jedyny bodaj grzech, który w świecie pełnym nierówności i niesprawiedliwości, wykluczenia i poniżenia woła o pomstę do nieba.

Bóg wypiera się królowania

Ale dlaczego fakt, że Kościół ustami nowego papieża zaczął mówić o biednych, wywołuje aż takie zdziwienie i szok? Reakcja światowych mediów na zachowanie i sposób bycia Franciszka doskonale to odzwierciedla. Dziennikarze i komentatorzy zachwycają się tym, że nowy papież nie miał rezydencji, zrezygnował z szofera i limuzyny, jeździ metrem...

Już jako zwierzchnik rzymskich katolików odrzuca bizantyjski styl bycia, sam płaci swoje rachunki. Papież Franciszek ujmuje ludzi – nawet tych, którzy stoją po drugiej stronie ideologicznej barykady – pokorą, skromnością i prostolinijnością.

Sęk w tym, że jest i druga strona medalu: okazuje się, że zwykłe gesty przyzwoitości, jeśli praktykuje je czołowy hierarcha kościelny, odbierane są przez ludzi jako wręcz bezprecedensowe. Cóż to jednak mówi nam o Kościele, gdzie każdy przejaw dobroci kardynała urasta do rangi heroicznego czynu?

Franciszek potrzebował zaledwie kilkunastu godzin, by obnażyć znany przecież fakt: istnieje przepaść dzieląca purpuratów od trosk zwykłych ludzi. I zarazem pokazał, jak niewiele trzeba, by Kościół stał znów blisko człowieka. A przez to budził uznanie.

Jasne, że nie wszystkich. Społeczna ewangelia, którą dziś głosi Franciszek, szczególnie wśród europejskich hierarchów nie jest przyjmowana z entuzjazmem. Dlaczego? Otóż dzieje się tak, gdyż ludzie w Ameryce Południowej stawiają zupełnie inne pytania niż wierni na Starym Kontynencie. Są to pytania dużo bardziej aktualne! A zatem nie: „czy Bóg istnieje?”, bo w pewnym sensie to pytanie jest bez znaczenia. Nie ma na nie, i nigdy nie było, rozstrzygającej odpowiedzi.

Dziś natomiast ludzie pytają: „czy Bóg się o nas zatroszczy?”. Jednak, szczególnie wśród „szeregowych Europejczyków”, dotkniętych kryzysem ekonomicznym, gospodarczym i społecznym, pytanie to zadawane jest coraz częściej. Także „zwykli Kowalscy znad Wisły” zaczynają pytać, czy Bóg i Kościół sprawi, że jutro nasze dzieci będą mogły zjeść śniadanie? Czy nadal będziemy mieć pracę? Czy stać nas będzie na spłacenie kredytu, który zaciągnęliśmy, by kupić mieszkanie? Kto się nami zaopiekuje na starość? Skąd wezmę pieniądze na leki, kiedy dopadnie mnie groźna choroba?

Czy zatem Franciszek ze swoim doświadczeniem Kościoła ubogiego odwojuje także dla Kościoła Europę? Tak, ale pod warunkiem że uda mu się przekonać tutejszych purpuratów, iż Kościół Jezusowy poznaje się po tym, jak troszczy się on o ubogich, a nie po tym, jak zabiega o względy bogatych. Co to jednak znaczy troszczyć się o ubogich?

Jest taka opowieść, którą powtarza się w południowych stanach USA. Jej bohaterem jest czarnoskóry, który chciał wejść do kościoła białych, ale go z niego wyrzucono. Wtedy przychodzi Bóg i go pociesza: „I ja od wielu lat chciałem wejść do tego kościoła, ale mnie też zawsze wypędzali”.

To sam Bóg daje nam przykład, czyniąc rzecz zgoła skandaliczną: wypiera się istoty swojego powołania, królowania i siły właśnie, a przyjmuje postać sługi. Bóg wybiera poniżenie i bezbronność w miejsce hołdowania niezaspokojonym apetytom władzy i komfortu. Bóg przede wszystkim jest w tych, którym przed nosem zamyka się kościelne drzwi.

Błogosławiony kłopot

Dziś miliony ludzi na naszym globie popadają w ubóstwo nie dlatego, że są leniami i darmozjadami, jak głosi neoliberalny mit, lecz z powodu niesprawiedliwych systemów gospodarczych i praktyk politycznych. Jasne, że Caritas czy inne kościelne instytucje charytatywne, czyniąc tak dużo dobra, są dowodem, że można praktykować społeczną ewangelię Jezusa. Jednak, jak notuje protestancki teolog Jürgen Moltmann, „ubodzy nie potrzebują jałmużny udzielanej z nadmiaru przez bogatych, tylko ludzkiego uznania poprzez dążenie do zaprowadzenia sprawiedliwości społecznej”. I, dodaje, że bynajmniej nie jest to polityzacja Kościoła, ale chrystianizacja kościelnej polityki. Takiej „chrystianizacji polityki” mógłby dokonać Kościół.

I ostatnie pytanie, szczególnie ważne w chwili, gdy do Watykanu wraca papież emeryt Benedykt XVI. Czy pontyfikat Franciszka będzie kontynuacją linii Jana Pawła i Benedykta, czy też tej linii zerwaniem? Ani jedno, ani drugie. Co zatem? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że będzie to „pontyfikat korekty”.

Franciszek nie zmieni ani o jotę nauczania moralnego Kościoła w kwestii aborcji, in vitro czy związków jednopłciowych. Za to spotkamy się ze zdecydowanie większą troską duszpasterską. Jest to człowiek, któremu sumienie – gdy widzi niesprawiedliwość i krzywdę – nakazuje, by stanąć po stronie ofiary. W ten sposób papież Franciszek staje się poważnym problemem dla Kościoła, gdyż kieruje go na nowe tory. Paradoksalnie, jest to kłopot błogosławiony.

Autor jest filozofem i publicystą, redaktorem naczelnym „Instytutu Idei” i szefem Instytutu Obywatelskiego (think tanku PO)

Po krótkim karnawale, jakim zawsze jest wybór nowego papieża, wszystko miało powrócić do starych, dobrze znanych kolein. Papież Bergoglio miał się skupić na modlitwie i niedzielnych Aniołach Pańskich, a watykańscy kardynałowie na zarządzaniu kurią. Dlatego też kurialiści przymykali oko, gdy na fali entuzjazmu papież zachowywał się niestandardowo: przykładowo, chodzi w starych spodniach. Kardynałowie się uśmiechali, gdy biskup Rzymu postanowił, że nie przeprowadzi się do papieskich apartamentów, ale zamieszka w Domu św. Marty. Machali ręką, gdy papież sam dzwonił do swoich znajomych z Argentyny...

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?