W moich snach wojna jest bezgłośna. Nie ma pocisków. Nie ma nalotów. Nie ma zabijania. Nie ma głodu. Nie ma strachu. Nie ma nienawiści. Budzę się, a wojna wciąż trwa, taka, jak się zaczęła cztery lata temu. Naloty rozświetlają noc nad Saną, syreny karetek pogotowia rozdzierają nocną ciszę. I kiedy piszę, myślę, ile minęło, zanim wojna do nas dotarła.
Wojna nie pojawia się przecież nagle, musi upłynąć dużo czasu, cała epoka, dekady, lata, żeby wdarła się w nasze życie. Pamiętam jej głowę, która ku nam płynęła, i było ją widać wyraźnie, wzrok mnie nie mylił. Było to w pierwszych tygodniach marca 2015 roku, ale nie mieliśmy oczu otwartych na tyle, żeby ją zobaczyć. A może widzieliśmy, ale nie byliśmy świadomi, że to zapowiedź nadchodzącej wojny. Zbrojne milicje pojawiły się na ulicach miasta, ale wyglądało to inaczej niż wtedy, gdy padła Sana.