Jeśli szukać oczywistej tezy na początek komentarza o sytuacji na zachodniej granicy, nie jest to trudne. Oto ona: Jarosław Kaczyński i jego partia rozpoczęli kampanię przed wyborami parlamentarnymi 2027 roku. Mamy w niej wszystko, co typowe: wrogich Polsce Niemców, groźnych migrantów, państwo z dykty Donalda Tuska i prawicę, która jest gotowa ratować nasz kraj przed spiskiem Berlina i Brukseli.
Brzmi znajomo? A i owszem. Stary zestaw demonów Kaczyńskiego, którymi straszy Polaków od lat. I to straszy skutecznie. Brakuje tylko LGBT, ale pamiętając niesławną prezentację Mariusza Kamińskiego i Mariusza Błaszczaka sprzed lat, między migrantami i tacy się znajdą. Ktoś powie, że wybory daleko? Pozornie tak, ale czemuż nie można by ich przyspieszyć?
Czy PiS zależy na szybszych wyborach?
Po zwycięstwie w wyborach prezydenckich partia prezesa rośnie w siłę; dlaczego by nie wskoczyć na falę koniunktury i nie powalczyć o przyspieszone wybory? Te byłyby wygrane przez prawicę z dużą przewagą; mało kto ma w tej sprawie wątpliwości. Sprawa jest o tyle pilna, że – na dodatek – lider PiS się starzeje i jeśli nie domknie swojej wizji państwa w przewidywalnej przyszłości, celu tego nie osiągnie już nigdy.
Tak, to najprostsza odpowiedź w sprawie wydumanego problemu na zachodniej granicy. Wydumanego, bo w tym roku przypadków odsyłania przez Niemców migrantów do Polski było ledwie 300. Cóż to za liczba w kontekście wielomilionowych populacji po obu stronach granicy? Bańka mydlana. Problem wykreowany przez próbującego odzyskać znaczenie Roberta Bąkiewicza albo jego tajnych mocodawców z Nowogrodzkiej.