Trudno się zresztą nie zgodzić z taką inicjatywą, zwłaszcza gdy przejdziemy się ulicami polskich miast, po których tam i z powrotem fruwają używane torebki.
Co prawda zbieranie podpisów pod projektem idzie powoli, jednak sieci handlowe poczuły pismo nosem i na tej fali po kolei deklarują wycofanie darmowych reklamówek i zastąpienie ich bardziej ekologicznymi torbami na zakupy. Tym gestom towarzyszą kampanie reklamowe, w których w zadziwiający nieraz sposób hipermarkety starają się lansować wizerunek firm przyjaznych dla środowiska.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że w większości przypadków proekologiczne wyeliminowanie jednorazowych torebek to dla nich czysty zysk – nie dość, że nie trzeba już ich kupować, to jeszcze można sprzedawać te bardziej przyjazne dla środowiska. Tłumaczenia sklepów, że pieniądze te trafią na kampanie społeczne promujące chociażby sortowanie odpadów, nie przekonują do końca. Nawet bowiem jeśli choć w części tak jest, to i tak są to pieniądze wyrzucone w błoto – bez kompleksowego programu dydaktycznego, realizowanego w skali całego kraju, nie poradzimy sobie z własnymi śmieciami.
Słyszałem kiedyś, jak mieszkający w Szwajcarii Polak z oburzeniem opowiadał o tym, iż jeden sąsiad doniósł policji na drugiego sąsiada, bo zobaczył, że tamten wyrzucał nieposegregowane śmieci. U nas hasło recykling dla wielu nadal nic nie znaczy, poziom przetwarzania odpadów jest – na tle Unii – żenująco niski, a kolorowe pojemniki na różne rodzaje odpadów są wciąż ciekawostką, a nie stałym elementem życia. Jeśli więc gesty sklepów mają być naprawdę proekologiczne, a nie jedynie marketingowe, zagospodarowaniem zaoszczędzonych pieniędzy powinna się zająć jakaś organizacja non profit, oczywiście pod kontrolą donatorów. Obawiam się jednak, że z wycofywaniem foliówek będzie tak, jak z akcją sprzątania świata. Jednorazowy gest, który jakoś dziwnie nie kłóci się z polską tradycją wywożenia śmieci do lasu.