Kraje strefy euro są tak zadłużone, że frank stał się bezpieczniejszą inwestycją od euro. A że w czasach kryzysów bezpieczeństwo jest towarem poszukiwanym – frank się umacnia, a złoty do niego traci – w sumie niemal 17 proc. w nieco ponad dwa miesiące.
[b][link=http://blog.rp.pl/salik/2010/07/01/bankowe-podchody/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
To potężna przecena, bardzo ważna z punktu widzenia tysięcy Polaków, którzy zaciągnęli kredyty we frankach. W sumie, przynajmniej na papierze, będą musieli zapłacić nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych więcej, niż im się do niedawna wydawało.
A że grupa tych, którzy mogą sobie pozwolić na kupno mieszkań za własne pieniądze, jest w Polsce znikoma – bez kredytu się nie obejdzie. Nie obejdzie się więc też bez uzależnienia od franka (90 proc. zaciągniętych w Polsce kredytów walutowych jest właśnie w tej walucie). Powraca odwieczne pytanie. Czy Polacy nie powinni spłacać kredytów w rodzimej walucie, co uniezależni ich od ryzyka kursowego? Bezpieczniej (przynajmniej nieco) będą się czuli zarówno kredytobiorcy, jak i banki, zmniejszając groźbę powstania złych długów.
Tyle że ta logika (niewątpliwie bankowa) jednym oferuje więcej, a innym mniej. Bo jednak istnieje różnica między kredytem LIBOR (0,1 proc.) plus marża (ok. 4 proc.), a WIBOR (3,87 proc.) plus marża (3 proc.) Oczywiście bank zawsze powie, że LIBOR/WIBOR to obiektywny koszt pieniądza. Ale koniec końców, gdy bank nie musi pożyczać środków, marża i LIBOR/WIBOR to dla niego czysty zysk. A patrząc na oferty lokat, które po odliczeniu podatku Belki i inflacji oferują realną stopę zwrotu bliską zera, wiele polskich banków nie ma powodów, by walczyć o pieniądze.