Jeszcze dziesięć lat temu wydawało się to nierealne, a 20 lat temu byłoby potraktowane jako dowcip. Dziś już wiemy, że jest to możliwe, ale wymaga od nas ważnych decyzji i reform.
Jeśli chcemy wpływać na finansowe losy Europy, musimy się przede wszystkim znaleźć w grupie państw, które mają euro. Czy to się komuś podoba czy nie, Europa dwóch prędkości staje się powoli faktem. Jej oficjalna premiera nastąpi już za miesiąc. Wówczas odbędzie się pierwszy szczyt – wyłącznie dla przywódców krajów używających wspólnej waluty.
Liderami grupy dążącej do dalszego zbliżenia strefy euro chcą być Niemcy i Francja. Ich rządy działają pod naciskiem inwestorów finansowych, którzy liczą na to, iż integracja ustabilizuje sytuację na rynkach. Kanclerz Angela Merkel, ofiarowując im pakt konkurencyjności, chce odbudować zaufanie do strefy euro, którego brak wciąż oddala ostateczne pożegnanie się z globalnym kryzysem gospodarczym.
Rozważając przystąpienie do strefy euro, nie wolno zapominać, że dzięki temu, iż w latach 2008 – 2009, w newralgicznym momencie ataku na złotego, byliśmy poza strefą euro, naszej gospodarce nie stała się duża krzywda. Z drugiej strony jednak kryzys odchodzi w przeszłość i może już czas na nowe spojrzenie na wspólną europejską walutę. Dlatego warto docenić wysiłki premiera Donalda Tuska, który – zabiegając o nasze wpływy na europejski system finansowy – łatwo nie oddaje pola kanclerz Angeli Merkel.
Dyplomatyczna ofensywa szefa polskiego rządu może jednak nie wystarczyć, jeśli zabraknie determinacji polskiego ministra finansów. To od Jacka Rostowskiego zależy dziś w ogromnej mierze dostosowanie naszej gospodarki do wymogów strefy euro. Niestety, obecnie żadnego z warunków nie spełniamy, co więcej, by pokonać najtrudniejszy z nich – dotyczący poziomu deficytu sektora finansów publicznych – trzeba by dokonać cięć (lub zwiększyć dochody państwa) o około 90 mld zł.