Nie po to Jacek Rostowski, bardzo czuły na punkcie swojego wizerunku za granicą, znosił krytykę „Forbesa" („duchy Lenina i Stalina muszą się uśmiechać") czy „The Wall Street Journal" („polskie oszustwo emerytalne"), żeby teraz jakaś Prokuratoria Generalna wypisywała opinie o „klasycznym wywłaszczeniu".

Prokuratoria zresztą szybko zrozumiała swój błąd i już płyną z niej nieoficjalnie informacje, że stanowisko przedstawione do rządowego projektu tak naprawdę wcale nie było jej stanowiskiem, ale tylko omyłkowo wysłaną opinią jakiegoś anonimowego starszego radcy. Właściwy dokument takich lapsusów ma już nie zawierać.

Kwestią tego, do kogo należą środki gromadzone przez Polaków w OFE i czy państwo ma prawo je przejąć, żeby zasypać dziurę w budżecie, z pewnością powinien zająć się Trybunał Konstytucyjny. Osobiście nie mam wątpliwości, że pieniądze, które po potrąceniu z mojej wypłaty trafiały na konto w OFE, nie należą funduszu, tylko do mnie. I jeżeli ktoś zostanie wywłaszczony, to właśnie ja. Ale też zgadzam się, że państwo, które kiedyś na taki transfer – kosztem uszczuplenia wpływów do ZUS – wyraziło zgodę, może teraz zmienić zdanie i te moje prawdziwe pieniądze zamienić na zapis na koncie w państwowym urzędzie będący obietnicą, że kiedyś jakąśtam emeryturę mi wypłaci.

Wolałbym wprawdzie, żeby tego nie robiło, tylko trzymało się zawartej ze mną w 1999 roku umowy. A jeśli już to robi, to żeby uczciwie poinformowało, jakie są prawdziwie motywy takiego działania i jakie będą jego konsekwencje. Tymczasem zamiast tego dostaję nachalną, kłamliwą  propagandę  i legislacyjnego gniota, na którym niezależne od rządu instytucje i urzędy nie zostawiają suchej nitki. Bo te zależne – np. Prokuratoria Generalna – jak się okazuje mogą wyrazić swoje zasadnicze wątpliwości tylko przez pomyłkę.