Leon Podkaminer: Dług publiczny rośnie? Nie lękajmy się!

Historia powojenna nie zna przypadku bankructwa państwa zadłużonego we własnej walucie. Dalszy wzrost poziomu długu Polski niczym poważnym nam nie grozi.

Publikacja: 13.09.2023 03:00

Historia powojenna nie zna przypadku bankructwa państwa zadłużonego we własnej walucie

Historia powojenna nie zna przypadku bankructwa państwa zadłużonego we własnej walucie

Foto: Adobe Stock

Projekt budżetu na 2024 r. przewiduje wzrost deficytu sektora publicznego (w tym budżetu państwa) oraz – w konsekwencji – wzrost poziomu długu publicznego. Nie trzeba dodawać, że nie pochwalają tego wszystkowiedzący komentatorzy i politycy opozycyjni. Mowa jest o „niechlubnych rekordach” oraz „ryzyku kryzysu fiskalnego”.

Istotnie, arytmetyka wskazuje, że dług publiczny w przeliczeniu na jednego mieszkańca przekroczy wkrótce 40 tys. zł. „Szary obywatel” może więc odczuwać pewien niepokój. Często pojawia się pytanie o to, czy aby przyszłe pokolenia („nasze wnuki”) będą w stanie spłacać kumulujący się dług publiczny.

Nieuprawnione pytanie

Otóż pytanie to jest nieuprawnione. Sugeruje ono, że my, jako indywidualni obywatele, jesteśmy coś komuś dłużni. Tymczasem w tym przypadku zadłużony jest sektor publiczny, najogólniej mówiąc – „państwo”. Państwo (w tym jego wyspecjalizowane agendy odpowiedzialne za wypłatę emerytur, oświatę, zdrowie publiczne, obronę narodową itp.) prawie zawsze i prawie wszędzie wydaje na „swoje” potrzeby więcej pieniędzy, niż wynoszą jego bieżące dochody biorące się głównie z podatków i parapodatków nakładanych na sektor prywatny (ten ostatni składa się z gospodarstw domowych i przedsiębiorstw).

Różnicę pomiędzy wydatkami a dochodami – czyli deficyt fiskalny – państwo pokrywa, pożyczając brakujące mu pieniądze. Ale pożycza od kogo? Przecież od nas, obywateli i przedsiębiorstw (w tym banków) posiadających – jak się okazuje – nadwyżki pieniędzy. Oraz – ewentualnie – od zagranicy.

Oczywiście, pożyczanie pieniędzy od zagranicy (zwłaszcza w walutach obcych) jest zawsze ryzykowne, tak dla obywateli, firm, jak i całych państw. O tym na własnej skórze przekonaliśmy się za sprawą długów „gierkowskich”. Teraz o tym samym przekonują się nasi frankowicze. Ale w skali narodowej wielkość publicznego zadłużenia „dewizowego” jest u nas dość niska – mniej niż jedna trzecia całości. Celowe jest więc skupienie uwagi na krajowym długu publicznym.

Państwo dłużnikiem swoich obywateli

Krajowy dług publiczny to w ostateczności nic innego jak dług państwa wobec nas, indywidualnych obywateli. Jako jednostki możemy – ewentualnie – frasować się (w istocie bezzasadnie) tym, jak państwo będzie zaspokajać nasze prywatne roszczenia z tytułu istniejącego długu publicznego. Ale nie mamy najmniejszego powodu zamartwiać się perspektywą spłacania przez nas samych (jako indywidualnych obywateli) długu zaciągniętego przez państwo właśnie u nas.

„Problematyczna” krajowa część długu publicznego ma formę różnych „papierów wartościowych” emitowanych przez sektor publiczny, a pozostających w posiadaniu sektora prywatnego – w tym także indywidualnych gospodarstw domowych. Przykładowo, jestem szczęśliwym właścicielem części długu publicznego. Ma ona postać obligacji skarbowych wyemitowanych przez Ministerstwo Finansów. Tym sposobem państwo jest moim dłużnikiem – a ja jestem jego wierzycielem. W każdej chwili mogę zażądać „zwrotu pożyczki” – przedstawić obligacje Ministerstwu Finansów do wykupu. Co ministerstwo automatycznie wykona.

Jest zupełnym nonsensem domniemanie, że to ja miałbym „spłacać” fiskusowi równowartość jego własnych obligacji, równowartość kwoty, którą uprzednio fiskusowi pożyczyłem, nabywając jego obligacje! Absurdalne jest domniemanie, że na nas obywatelach ciąży jakiś obowiązek spłacania krajowego długu publicznego. Proste pytanie: spłacania? Ale komu? Sobie samym?

„Koszt” obsługi długu publicznego korzyścią prywatną

Dług publiczny jest z reguły oprocentowany. Dość powszechnie utyskuje się u nas na „rosnące koszty obsługi długu publicznego”, tj. na jego oprocentowanie. Tymczasem odsetki od krajowego długu publicznego trafiają do sektora prywatnego. Bezpośrednio do posiadaczy obligacji fiskalnych lub pośrednio – do funduszy (np. emerytalnych) reprezentujących szersze grono obywateli. Jako takie owe „koszty” są prywatnymi korzyściami. Nie ma tu więc szczególnego powodu do utyskiwań.

Ponadto pamiętajmy, że obligacje – dług publiczny – wyświadczają wielką przysługę ich posiadaczom. Zapewniają bezpieczną, gwarantowaną przez państwa, lokatę nadwyżek pieniężnych. Bezpieczeństwa takiego nie gwarantują najlepsze nawet „instrumenty finansowe” oferowane przez sektor prywatny.

Bezpieczeństwo ma jednak swoją cenę. To sprawia, że np. dług publiczny Japonii lub Szwajcarii dodatnio oprocentowany nie jest, lecz bywa oprocentowany ujemnie. Do przywileju posiadania obligacji rządu japońskiego trzeba jeszcze dopłacać!

Nasz dług publiczny jest oprocentowany dodatnio, ale poniżej stopy inflacji. Inwestowanie nadwyżek pieniędzy w nasze obligacje skarbowe wiąże się, arytmetycznie rzecz biorąc, z realną stratą. Ale popyt na owe obligacje jest wysoki – obywatele, firmy i banki prywatne wysoko cenią sobie bezpieczeństwo swoich pieniędzy. Krajowy dług publiczny pełni więc ważną – i produktywną – społecznie rolę. Gdyby go nie było, należałoby go wymyślić!

Jedni korzystają, a inni tracą?

Obywatele nieposiadający nadwyżek pieniężnych ulokowanych w długu publicznym nie uzyskują bezpośrednich korzyści z tego tytułu, ale w jakimś stopniu mogą ponosić koszty podatkowego finansowania odsetek. Można by uznać to za pewną niesprawiedliwość. Z drugiej jednak strony mogą oni uczestniczyć w korzyściach wynikających z długu pośrednio – poprzez uczestnictwo w funduszach emerytalnych z reguły posiadających pakiety obligacji.

Ponadto samo istnienie i wzrost długu publicznego są wynikiem deficytów finansów publicznych, fundujących korzyści odnoszone zwłaszcza przez obywateli o niskich dochodach, nieposiadających nadwyżek pieniężnych.

Dodać można, że realne straty ponoszone przez posiadaczy obligacji mogą poprawiać samopoczucie osób nieposiadających obligacji. Na długu publicznym jedni mogą korzystać – w istocie nikt nie traci.

Bezpieczne granice długu?

Dość powszechnie uznaje się, że istnieją jakieś bezpieczne granice długu publicznego (w relacji do produktu krajowego). Przekroczenie tych granic ma prowadzić do zjawisk niekorzystnych – w pierwszym rzędzie do inflacji. Mowa jest też o groźbie bankructwa państwa nadmiernie zadłużonego.

Otóż obserwacje skłaniają mnie do sceptycyzmu odnośnie do proinflacyjności długów publicznych. Moje własne badania zdają się wskazywać, że owa proinflacyjność jest raczej wyobrażona niż rzeczywista.

Wbrew utartym poglądom deficyty fiskalne – rosnące długi publiczne – nie skutkują automatycznie przyspieszeniem inflacji. Ale to jest temat na rzetelne badania, nie na naszą tu publicystykę.

W tym miejscu warto może przytoczyć dość znamienny fakt. Wśród krajów rozwiniętych Japonia jest krajem o najwyższym poziomie długu publicznego. Wynosi on aktualnie (dane za 2022 r.) ponad 260 proc. PKB. Ale Japonia od dziesięcioleci cierpi na chroniczną… deflację – spadek poziomu cen!

Historia powojenna nie zna też przypadku bankructwa państwa zadłużonego we własnej walucie. Owszem, znane są przypadki bankructw państw nadmiernie zadłużonych w walutach obcych. Przytrafiło się to także Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej…

W 2022 r. dług publiczny Polski – łącznie krajowy i zagraniczny – wynosił 49,1 proc. PKB. Dług publiczny państw strefy euro był niemal dwukrotnie wyższy (93 proc.), dług Niemiec przekraczał 66 proc. Dalszy wzrost poziomu długu Polski niczym poważnym nam nie grozi. Nie lękajmy się!

Autor jest doradcą prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji.

Projekt budżetu na 2024 r. przewiduje wzrost deficytu sektora publicznego (w tym budżetu państwa) oraz – w konsekwencji – wzrost poziomu długu publicznego. Nie trzeba dodawać, że nie pochwalają tego wszystkowiedzący komentatorzy i politycy opozycyjni. Mowa jest o „niechlubnych rekordach” oraz „ryzyku kryzysu fiskalnego”.

Istotnie, arytmetyka wskazuje, że dług publiczny w przeliczeniu na jednego mieszkańca przekroczy wkrótce 40 tys. zł. „Szary obywatel” może więc odczuwać pewien niepokój. Często pojawia się pytanie o to, czy aby przyszłe pokolenia („nasze wnuki”) będą w stanie spłacać kumulujący się dług publiczny.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację