Chyba jednak nie wszyscy przeczytali właściwe gazety, bo wtorkowe notowania z krajowych rynków nie sprzyjały ani naszej walucie, ani naszym akcjom. I jedne, i drugie wyraźnie traciły na wartości.
Na światowych giełdach wczoraj też było różnie i tak będzie jeszcze przez dłuższy czas. Fachowcy uważają, że dopiero w maju
będzie można postawić poważną diagnozę sytuacji. Gdy największe światowe korporacje przedstawią swoje zweryfikowane bilanse, będziemy wiedzieli, w których szafach i ile poukrywanych jest trupów. Wtedy będzie można tak naprawdę policzyć straty i powiedzieć, ile pieniędzy brakuje, i wycenić na nowo firmy i waluty.
Prawdopodobnie dopiero te informacje uspokoją giełdy. Nie oznacza to rzecz jasna, że wtedy zaczną się zwyżki kursów prowadzące nas na szczyty hossy. Tak nie będzie. Można jednak oczekiwać zakończenia gwałtownych wahań notowań.
Na razie ze strefy realnej gospodarki ciągle napływają złe dane. Spada produkcja, rośnie bezrobocie i – co gorsza – przeważają pesymiści. Najbogatszym człowiekiem świata zostałby dziś ten, kto mógłby odpowiedzialnie powiedzieć, że choroba gospodarki się skończyła, albo choćby określić, kiedy sięgniemy dna, od którego można się odbić.