Teoretycznie powinno być tak, że wpływy do budżetu z zysku Narodowego Banku Polskiego są traktowane jako dochód nadzwyczajny. To znaczy resort finansów powinien realizować budżet tak jakby tych zysków nie było, dzięki czemu niejako automatycznie obniżał się deficyt w kasie państwa. Tym bardziej, że w budżecie na 2012 r. zaplanował je na 0 zł, a 8,2 mld zł, które otrzymał w czerwcu, można traktować jak gwiazdkę z nieba.

I prawie tak było jeszcze do września. Wówczas deficyt zgodnie z harmonogramem miał sięgnąć 28,3 mld zł, a wyniósł 21,1 mld zł, a więc o ponad 7 mld zł mniej. Mimo problemów po stronie dochodów z VAT, resort finansów tak dostosowywał wydatki, że wydawało się, że większość zysku z NBP uda się zaoszczędzić. Ale w październiku doszło do swoistej rewolucji w budżecie. Nagle deficyt wzrósł do 34 mld zł, czyli tylko o 0,7 mld zł poniżej przyjętego planu. Nadwyżka, jaką dawały nam nadzwyczajne dochody z NBP, po prostu zniknęła.

Inna sprawa, że gdyby nie zysk NBP, deficyt budżetowy wynosiłby obecnie ponad 42 mld zł, czyli o 7 mld zł więcej niż 35 mld zł limitu na ten rok i konieczna byłaby nowelizacja ustawy budżetowej. W sumie na koniec roku, choć z wypracowanych przez bank centralny dochodów raczej nic nie uda się zaoszczędzić, dzięki nim unikniemy dramatycznej sytuacji.