O odbudowie polskiego przemysłu, rzekomo kompletnie zniszczonego, mówią od dawna narodowcy różnych opcji. Mówi też lider PiS, który nawet niedawno wyliczał jak znaleźć bilion złotych na ten cel: środki europejskie, środki z banków ("zdobyte metodami stosowanymi w Europie"), środki z dokapitalizowania BGK, pieniądze z firm państwowych, tych, które w zeszłym roku miały zysk netto 25 mld zł itd., itd.

Bilion złotych – niezła kwota, cztery razy więcej niż wszystkie inwestycje w Polsce w tym roku. To chyba zniknie bezrobocie. I zacząłem szukać, ile kosztuje utworzenie jednego miejsca pracy w przemyśle. Rachunki są rozbieżne, ale od 200 tysięcy, przez najczęściej spotykane 0,5 miliona, do nawet 6 milionów złotych za jedno miejsce pracy. Przyjmijmy zatem pół miliona. Za miliard można mieć 2 tysiące miejsc pracy, za bilion - 2 miliony. W sam raz.

Jest jednak kilka problemów. Po pierwsze, nie wszystkie środki „rozwojowe" mogą być przeznaczone na przemysł, lecz w praktyce jest to mniej więcej jedna trzecia. Infrastruktura, badania i rozwój, nowe technologie – jeśli już państwo musi zabierać pieniądze obywatelom i firmom, by rozdać je po swoim uważaniu, to raczej tam powinno inwestować, nieprawdaż? Po drugie, w usługach – np. centrach BPO - stworzenie jednego miejsca pracy kosztuje kilkanaście tysięcy złotych, w handlu, transporcie i budownictwie jest droższe, ale raczej nie potrzeba pół czy miliona złotych. Odgórnie sterowana reindustrializacja byłaby zatem najdroższą metodą zmniejszania bezrobocia. Po trzecie i najważniejsze, co w tych fabrykach miałoby być produkowane, z jaką efektywnością i kto miałby to kupować. W myśleniu zwolenników państwowego tworzenia miejsc pracy nie znajdziemy odpowiedzi na te pytania. Politycy od reindustrializacji jeżdżą po podupadłych fabrykach i płaczą o dewastacji przemysłu. Chcieliby wrócić do produkcji statków dla ZSRR i polonezów w FSO?

Kwestia reindustrializacji stała się modnym sloganem, a rzekomy upadek przemysłu nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Produkcja przemysłowa była w ubiegłym roku ponad trzykrotnie większa niż w 1990. I rośnie stale od 1992 roku ( z jednym 2009 r. jako wyjątkiem). Wydobywamy dwa razy mniej węgla i prawie dwa razy mniej wytapiamy stali, ale produkujemy 2 razy więcej samochodów, 4 razy więcej lodówek i 25 razy więcej telewizorów, o różnicach jakościowych nie wspominając. Komputery zastąpiły buty, części do samochodów dla światowych koncernów - kwas siarkowy, a panele słoneczne – byle jakie ubrania. Eksport wzrósł ośmiokrotnie, a z kolei w rosnącym jak na drożdżach eksporcie udział wyrobów przemysłowych zwiększył się kosztem surowców i paliw. Trzeba mieć sporo siarki i kwasu w sobie, by tego nie widzieć.

Piotr Aleksandrowicz