Sąd Najwyższy wyjaśnił w czwartek jedną z najbardziej drażliwych kwestii w sporach o zbiorniki wodne. Orzekł, że do tego, by jezioro było wyłączone z handlu, a jeśli jest w prywatnych rękach – podlegało odebraniu jako państwowe, wystarczy, aby woda przepływała cyklicznie, w przewidywalnych okresach. Nie musi płynąć w czasie suszy.
Skoro kupił zakazane, to stracił
Wyrok jest ważny dla prywatnych właścicieli jezior. Dla nich to ważna informacja. Wielu wciąż toczy spory ze Skarbem Państwa o prawo własności do jeziora.
Tak też było w wypadku Stanisława Kołaty, który 14 lat temu kupił jezioro Stacinko w Mściszewicach na Kaszubach, popularne wśród letników. Pomorskie sądy odebrały własność jeziora, wskazując, że od nacjonalizacji wód płynących w 1962 r. było państwowe i nie mogło być przedmiotem ważnych transakcji, mimo że w 1989 r. naczelnik gminy Sulęczyno sprzedał je prywatnemu właścicielowi, gdyż uznał, że nie jest to woda płynąca.
Gdyby uznać ją za płynącą, a do tego sprowadza się spór, oznaczałoby to, że jezioro nie mogło być przedmiotem kupna ani nie można go zasiedzieć. Po prostu jest wyłączone z komercyjnego obrotu. W jeziorze w zasadzie woda stoi. Prawo wodne uznaje jednak jezioro za wodę płynącą (przepływowe), jeśli wypływają z niego cieki lub z niego uchodzą.
Kiedy w 2000 r. Stanisław Kołata kupił jezioro (za 100 tys. zł) i zorganizował na nim gospodarstwo rybackie, doszło do konfliktu z letnikami. Właściciel zabronił im wędkowania, twierdząc, że niszczyli mu sieci. Ci z kolei zarzucali właścicielowi, że zasypywał odpływowy rów łączący jezioro z mniejszym Stacinkiem Średnim, by sztucznie nadać wodzie status stojącej, a tym samym prywatnej.