Korespondencja z Kataru
Wydawało się, że Argentyńczycy rzucą się na rywali z nożem w zębach, ale Meksyk pokazał oblicze drużyny ułożonej. Podopieczni Gerardo Martino przetrwali kilkuminutowy napór i sami przeszli do ofensywnych prób, bo przeciwnicy nie sprawiali wrażenia zespołu, którego należy się obawiać.
To było święto futbolu, 88-tysięczny Lusail niemal się wypełnił, a głos podnosili kibice raz z jednej, raz z drugiej strony. Kiedy Meksykanie wymienili już kilkanaście podań, fani pozwolili sobie nawet na kpiące „Ole!” przy każdym kolejnym. Kibice dopingiem pudrowali ostrożność obu drużyn. To nie był otwarty mecz, także za sprawą faworytów. Porażka oznaczała dla Argentyńczyków koniec turnieju.
Podopieczni Lionela Scaloniego wyglądali na boisku tak, jak ich miejsce w grupie. Niewykluczone, że oglądaliśmy najnudniejszy mecz tegorocznego mundialu - działający jako środek nasenny jeszcze bardziej niż bezbramkowy remis Polaków z Meksykiem w pierwszej kolejce fazy grupowej.
Argentyna biła głową w mur, niewidoczny był Leo Messi. Do czasu. Nadeszła 64. minuta, kiedy dopadł do piłki przed polem karnym i oddał precyzyjny strzał przy słupku. Wystarczyła ta sekunda nieuwagi oraz błysk geniuszu, żeby Meksykanie stanęli pod ścianą. Minęło kilkanaście minut i było po zabawie. Enzo Fernandez po dryblingu uderzył bajecznie, w górny róg, ustalając wynik meczu.