Tak wygląda „Antologia dramaturgii polskiej” w wyborze Jana Kłossowicza. Od „Aby podnieść różę” Andrzeja Trzebińskiego do „Przed sklepem jubilera” Karola Wojtyły w tomie pierwszym oraz od „Czapy, czyli Śmierci na raty” Janusza Krasińskiego do „Norymbergi” Wojciecha Tomczyka – w drugim. Autor wyboru we wnikliwym wstępie uzasadnia dobór tekstów jego zdaniem najbardziej reprezentatywnych, znaczących, ale też intrygujących już w lekturze, a nie dopiero po inscenizacyjnych zabiegach.
Jan Kłossowicz przyznaje, że z przyczyn niezależnych od niego nie udało mu się zamieścić „Zabawy” i „Emigrantów” Mrożka, jak też m.in. „Homera i Orchidei” Tadeusza Gajcego czy „Dwóch teatrów” Jerzego Szaniawskiego. Niektórzy autorzy zaproponowali mu też inne dramaty niż sugerowane. Ale i w takim kształcie wybór jest ważny i inspirujący.
Co tu dużo mówić, nie mieliśmy dotąd równie reprezentatywnego zestawienia rodzimej twórczości scenicznej. Od publikacji „Antologii dramatu” wydanej przez PIW w 1976 r. minęło, bagatela, 31 lat. Z 15 sztuk wybranych wówczas przez Jerzego Koeniga siedem znalazło się i u Kłossowicza: „Niemcy” Kruczkowskiego, „Imiona władzy” Broszkiewicza, „Chłopcy” Grochowiaka, „Żegnaj, Judaszu” Iredyńskiego, „Tango” Mrożka, „Czapa…” Krasińskiego, „Rzecz listopadowa” Brylla. Albo i dziewięć, jeśli dodać „Teatr Osobny” Białoszewskiego oraz „Zieloną Gęś” Gałczyńskiego, choć układ poszczególnych tekstów pokrywa się tylko częściowo. Co zrozumiałe, zważywszy choćby na koncept Gałczyńskiego, w którym Naród zadaje pytania Ustrojowi. Ten uparcie milczy. Aż w końcu pada dość oczywiste stwierdzenie, że… „Ustrój nie odpowiada narodowi!”. Cenzura w PRL niczego tak się nie bała jak dobitnie i dowcipnie wyrażonej prawdy.
Z autorów powtarzają się jeszcze Zbigniew Herbert i Zdzisław Skowroński, choć Kłossowicz zamieszcza inne ich dramaty („Lalek” i „Imieniny pana dyrektora”). W obu przypadkach za ciekawsze uważam akurat te wybrane przez Koeniga („Drugi pokój”, „Mistrz”), no i cóż… Próby czasu nie przetrwały natomiast głośne ongiś sztuki: „Ostry dyżur” Jerzego Lutowskiego i „Kondukt” Bohdana Drozdowskiego. Pisane z ideologiczną tezą, w autorskim wstępie są jedynie wzmiankowane. Ale i nikt po nich nie płacze.
Stropiła mnie za to nieobecność utworów scenicznych Henryka Bardijewskiego i Edwarda Redlińskiego, pisarzy, których wpływ na repertuar scen w kraju wydaje się dość istotny. Brak też innego, weselszego oblicza Polaków, jakie wyłania się np. z komedii „Kochany panie Ionesco” czy „Rozmowy przy wycinaniu lasu” Stanisława Tyma.