Muszę się państwu przyznać, że coraz częściej czuję się jak zgred. I nie chodzi tylko o wiek. Wiadomo nie od dziś, że z wiekiem młodnieje tylko Krzysztof Ibisz (którego przy okazji serdecznie pozdrawiam). Pozostali, niestety, się starzeją. Ale to nie znaczy, że są zgredami. To słowo, dziś nieco zapomniane, w czasach, kiedy dorastałem, oznaczało kogoś starego i złośliwego jednocześnie. Kto nie potrafi się powstrzymać, żeby nie dogryzać innym, a już zwłaszcza młodszym. Że są niedouczeni, niewychowani albo źle się wyrażają. Prawdziwy – inteligencki – zgred nie mógł przejść obojętnie wobec językowego błędu. Poprawiał „wyłanczać” na „wyłączać”, wyjaśniał, że człowiek zawsze „cofa się do tyłu”, a „na dzień dzisiejszy” kazał zamieniać na „dzisiaj”. Swoją drogą wszystkie trzy sformułowania panoszą się w polszczyźnie do dziś, mimo że kolejne pokolenia zgredów próbowały je wyrugować.