Rozmowa ukazała się w „Plusie Minusie” w sierpniu 2007 r.
Od wydania pierwszej pańskiej powieści utrzymuje się pan z pióra. A co pan robił między studiami a 1985 rokiem?
Zjeździłem węgierską prowincję. Za granicę wyjechać nie mogłem, bo od 1979 roku nie dawano mi paszportu.
Dlaczego?
Na trzeciej stronie pisma "Życie i Literatura" rozprawiano się z pisarzami i ja też tam trafiłem, gdy w jakimś artykule o pewnym węgierskim poecie użyłem wyrażenia "bezczeszczona ojczyzna". Paszport mogłem sobie narysować... Przede mną były zamknięte drzwi z zepsutym zamkiem i klamką. Nie było sensu szukać klucza. Zmieniłem wszystko w swoim życiu. Byłem chłopcem z dobrej rodziny, z którą zerwałem wtedy kontakty, znajdując sobie miejsce wśród najbiedniejszych, między lumpenproletariuszami. Żyłem tak jak oni. Przenosiłem się z miejsca na miejsce, przemieszczałem z jednej wsi do drugiej. Musiałem pracować, bo konieczny był w dowodzie wpis o zatrudnieniu. Pracowałem więc jako stajenny i oborowy – zresztą bardzo lubiłem zwierzęta – jako nocny stróż, górnik, oświatowiec w wiejskim domu kultury. Imałem się najróżniejszych zajęć, aż dostałem pracę w mieście, w bibliotece pewnego wydawnictwa. Pracy miałem na dwie godziny dziennie, ale siedzieć trzeba było osiem godzin, więc siedziałem, czytając zagraniczne pisma o książkach. To była idealna praca, przy której czułem się niczym Faulkner w burdelu. Biedny byłem jednak wciąż straszliwie, a jeszcze założyłem wtedy rodzinę, miałem dzieci, mieszkaliśmy pod Budapesztem... Zmiana nastąpiła wraz z wyjazdem na Zachód w 1987 roku.
Czytaj więcej
Komitet Noblowski ogłosił nazwisko tegorocznego laureata literackiej Nagrody Nobla. Został nim wę...
Dopiero dwa lata po wydaniu „Szatańskiego tanga” dostał pan paszport?
Mój ówczesny mistrz, wielki węgierski prozaik Miklós Mészöly stwierdził, że jak dłużej zostanę na Węgrzech, to zrobię sobie coś złego i załatwił mi stypendium w Berlinie Zachodnim. To było coś niezwykłego. Nie dość, że zagranica, Zachód, to jeszcze w latach 80. Berlin – myślę oczywiście o zachodniej jego części – był miejscem szczególnym, gdzie znajdowałem się w codziennym bliskim kontakcie z najlepszymi, największymi na świecie twórcami i artystami. Nie chcę wymieniać nazwisk, bo to byłby straszliwy z mojej strony snobizm.