Na czym, w gruncie rzeczy, polega problem z disco polo? Od strony odbiorców na tym, że ci, którzy uważają się za elitę, wyrażają się o tym gatunku z ostentacyjną pogardą, dla reszty jest to najlepsza muzyka do tańca, przy której bawią się np. na weselach. Piosenki disco polo mają nad resztą krajowej produkcji niezaprzeczalną przewagę. Są melodyjne i da się przy nich potańczyć, a przy tym mają zrozumiałe teksty, czego o większości polskiego popu nie można powiedzieć. Zresztą zaręczam, że ci, którzy mówią, iż disco polo nie cierpią, też się przy nim nie raz bawili.
A problem od strony wykonawców? Otóż oni potrafią pisać niezłe piosenki, tyle że brak im dystansu i stosują środki wyrazu, które bardziej wyrobiona publiczność uznaje za kicz i tandetę. No i do tego piszą koszmarne teksty, pełne częstochowskich rymów i mało wybrednych aluzji. Zaręczam jednak, że gdyby do tych samych utworów wziął się, powiedzmy, Maciej Maleńczuk, wszyscy by się przy nich bawili i uznali, że to świetny dowcip.
Prozaik naszych czasów
Ten przydługi wstęp miał doprowadzić do stwierdzenia, że w naszej literaturze popularnej już ktoś taką rolę odgrywa, a tym kimś jest Andrzej Pilipiuk, którego znakiem rozpoznawczym jest to, że z motywów uznawanych za przaśne robi przyzwoitą prozę dla ludzi. I ludzie to doceniają. Nie znam dokładnych danych, ale można oszacować, że od kilkunastu lat sprzedaje co roku minimum 50 tysięcy egzemplarzy swoich książek (i pewnie wkrótce przekroczy milion). Jak na pisarza mieszkającego w kraju, w którym mało kto czyta, to naprawdę sporo. A jak na autora opowiadań (bo znaczna część twórczości Pilipiuka to teksty tego gatunku) to wręcz rekord Polski. Bo nowelistyki nie czyta w naszym kraju prawie nikt. Ale też trzeba zaznaczyć, że mówimy o pisarzu wyjątkowo pracowitym, który wydaje średnio dwie książki rocznie (choć kiedyś było ich więcej) i nawet jeśli sprzedaż poszczególnych tytułów nie jest oszałamiająca, to autor, który sam siebie nazywa Wielkim Grafomanem, z każdą książką ląduje na listach bestsellerów choćby na kilka tygodni.
A do tego ma swoją wierną publiczność, która kupuje wszystkie książki sygnowane jego nazwiskiem. Tak jak wykonawcy disco polo, którym uznanie na salonach i na opiniotwórczych łamach do niczego nie jest potrzebne, skoro mają swoją publiczność. Tyle że czytelnicy Pilipiuka doskonale rozumieją, że pisarz puszcza do nich oko, ogrywając przaśność swoich bohaterów, czy dotyczy to tych rodem ze wsi, zwłaszcza bardzo popularny cykl o Jakubie Wędrowyczu, czy z warszawskiej Pragi (niedawny „Wampir z MO"). Choć znaczna część publiczności tej ironii nie dostrzega i sądząc, że to na serio, odrzuca jego twórczość tak jak muzykę disco polo.