Artystów można dzielić na różne kategorie. Są najlepsi i najbardziej popularni, przełamujący konwencję i dbający o tani poklask. Violetcie Villas należało się absolutne pierwszeństwo w kategorii: artystka niezwykła, nie do podrobienia. I nie dlatego, że przez lata budziła zainteresowanie mediów odmiennością kreacji, poglądów, wreszcie zachowań.
Teraz, gdy w poniedziałek wieczór zmarła w wieku 73 lat w swym Lewinie Kłodzkim, warto przypomnieć, że Czesława Maria Cieślak, znana wszystkim jako Violetta Villas, była największym i absolutnie wyjątkowym talentem, jaki pojawił się na polskiej estradzie w ciągu 100 lat.
Rewia w Olimpii
Kiedy w 1961 r. zaśpiewała pierwszy przebój „Dla ciebie miły", stała się objawieniem. Jeszcze w skromnej sukience i z natapirowanymi włosami zakwalifikowano ją na najbardziej prestiżową imprezę: Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie. Nieprzypadkowo. Świat podziwiał wówczas Ymę Sumac, amerykańską piosenkarkę o głosie obejmującym ponad cztery oktawy. My chcieliśmy pochwalić się naszą Violettą Villas o warunkach nie gorszych od niej, a przy tym bardziej muzykalną, swobodniej poruszającą się w różnych gatunkach: od opery do przebojowej piosenki estradowej. Mogła śpiewać zarówno sopranem koloraturowym, jak i głębokim altem.
Nic dziwnego, że szybko zainteresowali się nią zagraniczni menedżerowie, w 1965 r. zaśpiewała w paryskiej Olimpii, która była wówczas mekką dla największych sław. Zebrała znakomite recenzje. Z Paryża rok później trafiła do Las Vegas już w charakterze gwiazdy tamtejszych programów rewiowych. Występowała w amerykańskiej telewizji, zagrała też małe rólki w trzech filmach Hollywood.
W oczach wielbicieli w PRL zrobiła nieprawdopodobną karierę. Zachwycała burzą blond loków, estradowymi kreacjami, jakie u nas widywano jedynie na filmach z Hollywood, futrem z białych norek. Wczuła się w tę rolę, ale też od tego momentu zaczął się jej zmierzch artystyczny.